„Audycje Muzyczne”

Szansa - Jesteśmy Razem

Fundacja Szansa dla Niewidomych zaprasza wszystkich mieszkańców Gdańska do udziału w projekcie „Audycje Muzyczne”. Celem projektu edukacja młodzieży i dorosłych w zakresie historii i teorii muzyki. Dla biorących udział przewidziano ciekawe atrakcje, a czuwać nad nimi będą wykwalifikowani prowadzący min.: muzykolodzy, muzycy instrumentaliści i teoretycy, którzy przedstawią uczestnikom wydarzenia zagadnienia związane z muzyką klasyczną w sposób przystępny i klarowny.

Serdecznie zapraszamy wszystkie osoby zainteresowane poszerzaniem swojej wiedzy z zakresu teorii i historii muzyki!

W ramach projektu:

  • ciekawe warsztaty
  • materiały edukacyjne
  • transmisje online
  • koncert muzyczny

Do udziału zapraszamy:

  • wszystkich mieszkańców Gdańska
  • osoby z dysfunkcją wzroku (niewidomych i słabowidzących) i ich bliskich w każdym wieku
  • dzieci, młodzież i dorosłych

Udział w projekcie jest bezpłatny. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do kontaktu.

Tyflopunkt w Gdańsku

ul. Jana Uphagena 27 lok. 704 

info@szansadlaniewidomych.org

Zadanie pn. „Audycje muzyczne” współfinansowane jest ze środków Miasta Gdańska.

Audycje Muzyczne dzień pierwszy

Audycje Muzyczne dzień drugi

Audycje Muzyczne dzień trzeci

Audycje Muzyczne dzień czwarty

Audycje Muzyczne dzień piąty

Kto prowadzi warsztaty?

Kinga Krefft

22-letni dziewczyna, której muzyka od zawsze towarzyszyła w życiu mimo, że nie jest tzw. „dzieckiem muzyka”, a jedyni muzycy w jej rodzinie to siostra – klarnecistka. Towarzyszyły sobie od zawsze w muzycznej drodze, a ta przygoda trwa po dzień dzisiejszy. To właśnie z nią poszła na pierwsze lekcje pianina i uczyła się grać na gitarze jako dziecko. Później po namowach mamy, postanowiły próbować swoich sił w szkole muzycznej. Kinga nie do końca znając wszystkie instrumenty, zdawała na altówkę, jednak ostatecznie jej droga weszła na kontrabasową ścieżkę. Jej nauka najpierw w I stopniu szkoły muzycznej, potem w II stopniu we Wrzeszczu trwała przez 10 lat i zakończyła się w maju 2022, kiedy to zagrała swój recital dyplomowy. Przez cały okres nauki zdobywała nagrody w różnych konkursach, korzystała z konsultacji z profesorami, nawet miała okazję zagrać koncert z orkiestrą, co było dla niej niesamowitym wyróżnieniem, ale najbardziej zapadła jej w głowie niesamowita przygoda, w której mogła uczestniczyć – warsztatach orkiestrowych z Adamem Sztabą, które odbyły się w styczniu 2022 w ramach projektu Orchestra4Young. Na warsztaty dostawało się z konkursu, który udało jej się pozytywnie przejść. Warsztaty zakończyły się wielkim koncertem finałowym w Pomorskiej Filharmonii w Bydgoszczy.

Kinga nie studiuje kontrabasu na Akademii Muzycznej (może kiedyś), ponieważ jej serce skradały od dawna dzieci, a szczególnie pewna ich grupa. Kinga jest studentką 4 roku pedagogiki specjalnej na specjalności wczesne wspomaganie rozwoju. Zarówno w swojej pracy magisterskiej, jak i późniejszej karierze chce łączyć muzykę i pedagogikę specjalną, prowadząc zajęcia z muzykoterapii, choreoterapii i rytmiki.

Oprócz tego gra w Gdyńskiej Orkiestrze Symfonicznej oraz wspomaga swoją poprzednią orkiestrze w szkole muzycznej. Śpiewa w zespole w swoim Kościele, głównie kawałki dominikańskie, czterogłosowe, ale również melodie uwielbieniowe, podczas których również gra na kontrabasie.

4 lata temu zakochała się w górach, kiedy była tam po raz pierwszy. Choć na pierwszą trasę poszła na Kozią Przełęcz to nie zraziła się i minimum raz w roku musi odwiedzać piękne Tatry.

Dzieli pasje i miłość do muzyki ze swoimi najbliższymi. Fakt, że nie jest w tym sama, a robi coś z innymi sprawia jej ogromną radość.

Dawid Kamiński

Dawid jest wszechstronną osobą – czego się nie złapie, wkłada w to serce i dobrze mu to wychodzi. Jednak najbardziej znamy go z tego, że jest niesamowitym jazzmanem, który od początku uczył się wszystkiego sam. Dawid skończył I stopień szkoły muzycznej na fortepianie. Z II stopnia zrobił 5 lat na saksofonie, po czym oddał się w pełni jazzowi. Pierwsze kroki (i kolejne też) w tym kierunku stawiał sam – słuchał, zapisywał, odtwarzał, tworzył, grał i tak doszedł do dnia dzisiejszego.

Jego instrument przewodni to fortepian, jednak jakiego nie weźmie w ręce, potrafi wydobyć z niego sensowne dźwięki. Może sam nagrać piosenkę grając na perkusji, gitarze akustycznej, basowej i oczywiście pianie.

W 2021 zdecydował się sprawdzić swoje umiejętności w ISJA (International Summer Jazz Academy). Tam ćwiczył pod okiem Joachima Mencel. Całe noce przesiadywał na Jam Session grając z innymi muzykami. Jak się okazało było to świetne doświadczenie, które poprowadziło go w następnym roku na Chojazz, gdzie grał i rozwijał się z Bogdanem Hołownią.

Jego życie pokierowało go jeszcze w inną stronę, która okazała się równie trafna – jako miłośnik przyrody (głównie fan gór) poszedł na Ochronę Zasobów Przyrodniczych i tak od 3 lat bada głownie mchy i wątrobowce, które stały się jego drugą miłością.

Na co dzień Dawid gra w trio jazzowym i tam przelewa swoją miłość do jazzu, oraz w zespole w Kościele, gdzie jest pianistą, aranżuje pieśni oraz prowadzi skład wokalny.

Monika Krefft

Monika jest dziewczyną bardzo zdolną, z dużą łatwością do nauki, dlatego trudno było uwierzyć, że na koniec szkoły zdawała harmonię, a nie historię muzyki!

Swoją historię z muzyką zaczęła tak jak jej siostra – najpierw lekcje pianina i gitary, a potem szkoła. Oprócz tego, że nie do końca znała instrumenty, to jeszcze przy przeglądaniu zdjęć spodobał jej się jedynie kontrabas. Niestety jej mama nie wyraziła zgody na tak duży instrumenty…a może to dobrze…? Monika poszła na egzamin z wyborem komisji – to nauczyciele po jej dyspozycjach wybrali jej klarnet, choć początkowo miała być to waltornia. Po instrumentalnej przygodzie, Monika po 10 latach skończyła I i II stopień szkoły muzycznej. Długo jej serce zaciągało ją do tego, aby iść jednak na Akademię. W sumie nie tylko jej serce, ale i nauczyciele, którzy twierdzili (i mieli rację!), że jest świetną klarneciarą! Choć od dyplomu minęło 8 miesięcy, to Monika dalej namawiana jest na pójście na Akademię i kontynuowanie nauki. Wszystko byłoby realne, gdyby nie to, że pół jej serca (no może troszkę mniej) należy do fizjoterapii. Monika jest studentką 2 roku tego kierunku na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Gra na klarnecie w Gdyńskiej Orkiestrze Symfonicznej oraz jest wokalistką w zespole w swoim Kościele, gdzie również czasem zagra jakieś sola między zwrotkami.

Monika uwielbia góry, spacery, jeździć samochodem (choć robi to dopiero niecałe 2 miesiące!), ale przede wszystkich spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi i dbać o nich. Jest oddana, wierna i troszcząca się – zarówno o siebie i swój rozwój muzyczny i nie tylko, ale też o innych.

Amelia Walczak

Amelia to kobieta wielu ról. Tyle ile zdążyła zrobić do swojego 23 roku życia wychodzi poza nasze myślenie! Amelia niepozornie zaczęła swoją naukę w szkole muzycznej I stopnia we Wrzeszczu w klasie akordeonu. Szybko jednak zmieniła zdanie i przerzuciła się na z niewiadomych powodów na fagot i tak ten instrument towarzyszy jej od 10 lat, gdyż Amelia wybrała go również jako instrument główny w II stopniu.

Jej przyszłość jednak nie była skierowana na karierę muzyczną. Amelię zawsze interesował ludzki umysł, więc poszła na psychologię i obecnie jest studentką III roku tego kierunku. Wszystko to nie byłoby takie dziwne, gdyby nie fakt, że Amelia ma jeszcze jedną pasję – pracuje jako Content Creator, czyli zajmuje się ogólnie nazwaną fotografią i przeróbką filmów. Amelia parę miesięcy temu oddała swoje serce i praktycznie całe życie (na pół z mężem) pewnej małej osóbce – Lei, która stała się jej wielką radością.

Amelka jest oddaną i troskliwą fagocistką, która w swoim życiu robi to, co kocha.

Szymon Bratke

Szymon jest jedyny w swoim rodzaju – jak każdy. Interesuje się muzyką ulicy – rapem i jazzem. Pasja zrodziła się niedawno i jest ściśle związana z gatunkami muzycznymi, których słucha na co dzień. Szymon gra od 10 lat na oboju. Uczęszczał do SM 1 st w Gdańsku i jest teraz w 6 klasie 2 stopnia. Oprócz wykonywania utworów przerabianych w szkole, Szymon próbuje swoich sił w tworzeniu muzyki, uczy się improwizacji jazzowej oraz koncertuje z kapelą Cistercian, z którą wykonują muzykę cysterską.

Szymona nie tylko interesuje czy ekscytuje muzyka ulicy, ale też to, co na niej można robić. Kiedy oderwie swoje oczy, uszy i palce od muzyki, jeździ uliczkami osiedla i skacze po rampach na deskorolce. Oddaje się też sportu, a w szczególności nadzwyczaj popularnej w tym miesiącu piłce nożnej.

Aleksandra Scharner

Ola jest chodzącym uchem. Rozpoznaje wszystkie dźwięki ze słuchu, tonacje i zapisze każdą usłyszaną melodię – nic jej nie umknie! Stąd jej liczne sukcesy w tej dziedzinie i nie tylko! Ola gra na skrzypcach od 13 lat. Skończyła I i II stopień w ukochanej przez siebie szkole muzycznej we Wrzeszczu. Od razu wiedziała, że swoją miłość do muzyki musi kontynuować na uczelni wyższej, dlatego aplikowała na Akademię Muzyczną, na którą się dostała i jest studentką I stopnia. Swoim słuchem i zdolnościami służyła jako koncertmistrz orkiestry kameralnej w I stopniu oraz koncertmistrz orkiestry symfonicznej w II stopniu. Osiągnęła wiele sukcesów w konkursach z teorii muzyki, a w zeszłym roku udało jej się zdobyć tytuł finalisty na ogólnopolskiej olimpiadzie z historii muzyki. Ola ma niesamowitą łatwość nauki i bardzo dobrą pamięć.

Oprócz muzyki „po godzinach” pisze wiersze do szuflady, ale kilka z nich wyróżniono nawet na poetyckich konkursach. Słucha wszystkiego – od burzliwej i energetycznej muzyki Bacha, Wieniawskiego, Sibeliusa czy Lalo, po rock, pop i indie pop.

Amatorsko i dla siebie pogrywa na ukulele. Uwielbia uczyć się języków – jej atutem jest oczywiście angielski (chodziła nawet w gimnazjum do klasy, gdzie był on językiem wykładowym), ale swoje siły i zdolności wykorzystuje w nauce języka niemieckiego. Przewiduje, że kiedyś przyjdzie jej tam studiować, a nawet mieszkać.

Oprócz wierszy lubi pisać i recenzować z poczuciem humoru. Nie lubi stać w miejscu, więc często podróżuje kamperem, co sprawia jej ogromną radość. Wszystkie odwiedzone miejsca zachowuje na zdjęciach, do których codziennie wraca.

Jest bardzo zżyta ze swoją rodziną i kotami. Dużo szczęścia sprawia jej niesienie pomocy innym.

Co gdyby nie skrzypce? Mimo, że są one dla Oli niezastąpione, to wybrałaby kompozycję lub któryś z kierunków humanistycznych.

Joanna Liwo

Asi przygody w I stopniu z fortepianem były dość wyboiste. Granie muzyki dokładnie tak, jak została zapisana na pięciolinii, wywoływało u niej bunt, który przerodził się wreszcie w samodzielne próby jej zapisania – próby te jednak pokazały, że zapisywanie nawet samych określeń dynamicznych, nie jest tak łatwe, jak się wydaje i nabrała do kompozytorów trochę szacunku, a do samej muzyki pokory. Zdobyte doświadczenie jednak nie zażegnało u niej chęci tworzenia czegoś nowego! Do dzisiaj Asia zbiera różne dźwięki, z których stara się budować konstrukcje wszelkiej maści. A w samym graniu odnalazła kompromis w klawesynie – dostojnym i majestatycznym starszym bracie fortepianu, na którym improwizacja i dodawanie więcej dźwięków niż jest zapisane, jest praktyką stosowaną na porządku dziennym. Oprócz muzyki Asi pasją jest kultura Japonii i książki – hobbistycznie poznaje tajniki języka japońskiego- czy to na lekcjach poprzez oglądanie japońskich produkcji, czy czytanie książek autorów pochodzących z kraju Kwitnącej Wiśni. Czy ta mieszanka zainteresowań skończy się tworzeniem muzyki do azjatyckich produkcji? Nie bądźmy zbyt optymistyczni, ale jakaś cząstka jej świadomości trochę siedzi w tych dość frywolnych marzeniach…

Iga Łuczak

Iga jest kobietą już z doświadczeniem zawodowym, nie muzycznym, ale o tym za chwilę. Ukończyła I stopień Szkoły Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Pucku na skrzypcach. Jej bardzo młoda miłość z muzyką nie zapuściła na długo korzeni (do czasu!) i Iga zostawiła ją na 7 lat. Nastoletnie decyzje pokierowały ją na studia dietetyczne na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, który ukończyła w tym roku. Mimo sporadycznych koncertów w czasie przerwy od muzykowania jej serce przez długi czas nie wracało myślami do skrzypiec, jednak postanowiło wrócić do muzyki. Iga po długim rozważaniu zdecydowała się na powrót do nauki, ale tym razem na…altówce! Decyzja okazała się bardzo trafna! Iga mówi, że uwielbia altówkę za jej możliwości barwowe i to dzięki niej jakby na nowo rozpoczęła kartkę związaną z muzyką, przynoszącą mnóstwo radości oraz satysfakcji. Iga aktualnie jest uczennicą II stopnia szkoły muzycznej we Wrzeszczu.

Wiktoria Skoczylas

Wiktoria tak wpadła w muzyczny wir w swoim życiu, że nawet nie pamięta, jak to wszystko się zaczęło i właściwie nawet nie wie, dlaczego to wiolonczela zajęła jej serce. Twierdzi, że chyba po prostu spodobała jej się – był więc to miłość od pierwszego wejrzenia. Wiktoria skończyła szkołę muzyczną I stopnia w Gdańsku- Oruni. Obecnie chodzi do II stopnia we Wrzeszczu. Jest w 5 klasie wiolonczeli u Pani Anny Sawickiej. Po zakończeniu liceum Wiktoria nie miała wątpliwości, gdzie pójdzie na studia – jej kroki weszły na ulicę Łąkową, gdzie znajduje się Akademia Muzyczna i obecnie jest studentką pierwszego roku instrumentalistyki w klasie Pana Błażeja Golińskiego.

Co poza muzyką? Raczej wiele czasu nie pozostaje, ale między jeżdżeniem ze szkoły na Akademię lubi poczytać w tramwaju książki, a w szczególności fantastykę. Jej myśli sięgają też od czasu do czasu w stronę nauk ścisłych – matematyki i fizyki, jednak ta sfera pozostaje jedynie w jej głowie…

Skrzypce, duże skrzypce, jeszcze większe skrzypce – o instrumentach smyczkowych.

Instrumenty smyczkowe – charakterystyka

Klasyczne wersje instrumentów smyczkowych znane są od wielu lat, jednak z biegiem czasu poddawane były ewolucji ze względu na nowe potrzeby muzyczne i brzmieniowe. Stąd wyróżniamy klasyczne instrumenty smyczkowe oraz nowoczesne.

Instrumenty smyczkowe należą do grupy tzw. chordofonów, czyli takich, które posiadają w swojej budowie struny. Dźwięk w tych instrumentach wydobywa się poprzez wprawianie w drganie strun za pomocą smyczka (granie arco) lub palca (granie pizzicato). Włosie w smyczku pochodzi ze specjalnie wypreparowanych, odtłuszczonych włosów z ogona końskiego. W celu zwiększenia jego przyczepności do strun stosuje się nacieranie kalafonią.

Wszystkie instrumenty z tej grupy zbudowane są w podobny sposób, różnią się barwą dźwięku i rozmiarem. Główne elementy instrumentów smyczkowych to: ślimak, kołki, podstrunnica pozbawiona progów, pudło rezonansowe, mostek, struny (nie zawsze ta sama ilość), smyczek.

Do grupy instrumentów strunowych zaliczamy: skrzypce, altówkę, wiolonczelę, kontrabas, harfę, lutnię gitarę mandolinę, klawesyn, fortepian, pianino.

Do grupy klasycznych instrumentów smyczkowych zaliczamy: skrzypce, altówkę, wiolonczelę, kontrabas.

W swojej naturalnej formie i najbardziej znanej, instrumenty smyczkowe widujemy najczęściej w orkiestrach symfonicznych, ale ich brzmienie jest często stosowane również w muzyce nowoczesnej i elektronicznej, co czasami budzi wiele burzliwych opinii, a nawet pewnego rodzaju kontrowersje.

Wraz z biegiem lat i rozwojem technologii umożliwiono opracowanie elektrycznej wersji instrumentów smyczkowych. Podobnie jak w ich tradycyjnych odmianach, posiadają one struny, mostek, gryf i smyczek, ale nie mają pudła rezonansowego. Dźwięk w tego typu instrumentach uzyskiwany jest na zasadzie przekształcania wibracji strun na sygnał elektryczny, który przekazywany jest przewodem na głośniki lub słuchawki. Do tych nowoczesnych instrumentów smyczkowych zaliczamy: elektryczne skrzypce, altówkę, wiolonczelę, kontrabas.

skrzypce elektryczne
wiolonczela elektryczna

Brzmienie: (od 0:18-1:00) https://www.youtube.com/watch?v=446aD9u5YS0

Razem a osobno – zespoły instrumentalne

Granie solowe – muzyk jako solista, bez udziału kogokolwiek, realizuje całe dzieło muzyczne. Odpowiada za wszystkie elementy dzieła i występu.

Gra z akompaniamentem – to sposób gry na instrumencie polegający na budowaniu tła dla partii danego instrumentu solowego lub głosu według schematu.

Duet – dwóch instrumentalistów wykonujących razem dany utwór muzyczny.

Trio – utwór muzyczny na trzy instrumenty lub zespół instrumentalny składający się z trzech instrumentalistów (np. trio fortepianowe/stroikowe).

Kwartet – zespół instrumentalny składający się z czterech instrumentów, np. kwartet smyczkowy (dwoje skrzypiec, altówka, wiolonczela). Może być również złożony z 4 instrumentów dętych lub mieszany.

Kwintet – zespół instrumentalny złożony z pięciu instrumentalistów – zarówno smyczkowych, jak i dętych oraz mieszanych. Kwintet to w orkiestrze również grupa instrumentów smyczkowych w składzie: pierwsze skrzypce, drugie skrzypce, altówka, wiolonczela i kontrabas.

Charakterystyka wybranych instrumentów smyczkowych

Skrzypce

Do XVI wieku smyczek miał kształt łuku, potem przybierał kształt prostego pręta, lecz nie elastycznego. Twórcą modelu smyczka używanego obecnie jest François Tourte (ok. 1800 r.). Smyczek składa się z drewnianego pręta nieco wklęsłego, obciągniętego włosiem, który z jednej strony, u początku smyczka, przymocowany jest do żabki, z drugiej do główki przy końcu smyczka. Śrubka umieszczona na początku smyczka służy do regulowania napięcia włosia przesuwaniem żabki.

Najstarszym ogniskiem budowy skrzypiec była Francja, a w szczególności miasto Lyon, gdzie działał Gaspar Tiefenbrucker. Do największego rozkwitu budownictwa instrumentów smyczkowych doszło jednak we Włoszech, w okresie od końca XVI do połowy XVII wieku. Budowniczych skrzypiec, którzy poza tym zajmowali się wytwarzaniem bardziej rozpowszechnionych lutni, nazywano wówczas lutnikami, a ich rzemiosło lutnictwem. Najstarszym źródłem lutnictwa włoskiego było miasto Brescia. Pierwszym jej przedstawicielem był Gasparo Bertelotti da Salo, który stworzył najstarszy model włoskich skrzypiec, udoskonalony później przez Maggininego. Jednak wielu tamtejszych budowniczych zostało przyćmionych sławą jednego z uczniów Nicola Amatiego – Antonio Stradivari (1645-1737). Po trzydziestoletnich żmudnych poszukiwaniach doszedł on około 1695 roku do idealnego modelu skrzypiec, będącego do dziś niedościgłym wzorem.

Altówka

Historia altówki jest bardzo powiązana z rozkwitem innych instrumentów smyczkowych. Nie wiadomo właściwie, gdzie i kiedy powstała pierwsza altówka. Wiadomo, że było to w północnych Włoszech, mniej więcej w tym samym czasie, co pokrewny jej instrument – skrzypce. Skrzypce i altówka w swojej budowie nie różnią się niczym. Altówka jest jednak nieco większym instrumentem o niższej i ciemniejszej barwie. Nuty na pięciolinii w utworach granych przez altówkę zapisywane są w kluczu altowym. Termin viola, czyli altówka, był używany do opisania instrumentów smyczkowych, które nosiły cechy charakterystyczne dla rodziny skrzypiec. Te instrumenty zostały rozdzielone na dwie grupy: viola da gamba (posiadała płaską płytę spodnią, wysokie boczki, otwory rezonansowe w kształcie litery c, progi jelitowe oraz 6 lub 7 cienkich strun) i viola da braccio (prekursorka instrumentów z rodziny skrzypiec; miała wypukłą płytę spodnią, niskie boczki, szyjkę bez progów, otwory rezonansowe w kształcie litery „f” oraz 4 grube struny).

Z tego względu mamy bardzo ciekawe przykłady w sztuce, gdzie historycy doszukują się ukazania pierwszych altówek, na przykład Koncert aniołów (1534-1536) Gaudenzia Ferrariego.

Andrea Amati był jednym z pierwszych lutników, który wykonywał małe i duże altówki. To właśnie o nim myślimy, kiedy mówimy o współczesnym wyglądzie altówki.

Wiolonczela

Wiolonczela jest to większych rozmiarów instrument smyczkowy, zbudowany według wzoru skrzypiec. Historia wiolonczeli ma swój początek w XVI wieku i wyewoluowała z violi da braccio. Pierwszym znanym twórcą wiolonczeli był Nicola Amati, jednak dopiero jego uczeń – Antonino Stradivari – stworzył obowiązujący do dzisiaj standard instrumentu (ustalił jej długość).

Początkowo wiolonczela była instrumentem drugorzędnym i jako instrument solowy odgrywała o wiele mniej ważną rolę aniżeli współczesna viola da gamba basowa, która najdłużej, bo aż do 2 połowy XVIII wieku utrzymała się w Niemczech. W XVII i XVIII wieku wiolonczela zdobyła uznanie najpierw jako instrument orkiestrowy, później solowy, aż wreszcie wyparła całkowicie basową violę da gamba, stając się jedynym przedstawicielem tenorów i basów w grupie instrumentów smyczkowych.

Wiolonczela jest częścią kwartetu smyczkowego, orkiestry kameralnej i symfonicznej, ale również występuje jako instrument solowy. Od czasu baroku do współczesności powstało wiele utworów muzycznych na wiolonczelę.

Najstarszą wiolonczelą będącą do dzisiaj w użyciu jest instrument wykonany w 1566 roku przez Andreę Amatiego dla orkiestry francuskiego króla Karola IX. Posiada ona znakomite brzmienie, a obecnie gra na niej Julius Berger.

Kontrabas

Kontrabas to jedyny spośród wszystkich instrumentów smyczkowych, który w ogólnych zarysach zachował kształt dawnych wiol, rzadziej bowiem sporządza się kontrabasy według wzoru skrzypiec. Najdawniejszymi instrumentami smyczkowymi były archiviola da lira i violone (contrabasso da viola). Z tego ostatniego powstał kontrabas, który swoich poprzedników wyparł całkowicie w XVIII wieku, stając się odtąd przedstawicielem najniższego „basu”, zarówno w grupie instrumentów smyczkowych, jak i (obok innych instrumentów basowych) w zespole wszystkich instrumentów orkiestrowych.

Na kontrabasie gra się w kluczu basowym, jednak ze względu na to, że coraz częściej gra się na nim jako instrumencie solowym, nuty zapisywane są coraz wyżej; dlatego w zapisie nutowym stosujemy bardzo często klucz tenorowy, a nawet wiolinowy, aby uniknąć dopisywania kolejnych kresek nad pięciolinią.

Blaszane, drewniane, proste i skręcone – instrumenty dęte.

Instrumenty dęte jako grupa instrumentów muzycznych.

Instrumenty dęte – charakterystyka

W instrumentach dętych wibratorem jest wprowadzony w drgania słup powietrza. W słupie powietrza pobudzonym do drgań w jednym końcu piszczałki powstaje podłużna fala głosowa przesuwająca się wzdłuż piszczałki ku przeciwległemu jej końcowi, gdzie fala zostaje odbita, po czym z nałożenia się fali pierwotnej z odbitą powstaje fala stojąca. Drgania słupa powietrza są podłużne, czyli zgodne z kierunkiem fali.

Głównym czynnikiem decydującym o takim podziale tych instrumentów jest ustnik i jego stroik. Warto o tym pamiętać, ponieważ nie wygląd tu ma decydujące znaczenie o przydziale instrumentu do danej grupy, a właśnie ustnik.

W przeważającej większości dęte blaszane są wykonane w całości z metalu, ale również saksofon jest z metalu, który ze względu właśnie na rodzaj ustnika zaliczany jest do grupy instrumentów dętych drewnianych. Istotnym czynnikiem jest to, że w instrumentach dętych blaszanych mamy ustnik metalowy, a rolę stroika pełnią usta grającego, natomiast w dętych drewnianych mamy stroik, który wykonany jest najczęściej z trzciny lub jakiegoś tworzywa sztucznego. Do najbardziej popularnych instrumentów dętych blaszanych zaliczamy: trąbkę, puzon, tubę oraz waltornię. Do najbardziej popularnych instrumentów dętych drewnianych zaliczamy: flet prosty, flet poprzeczny, flet piccolo, obój, klarnet, fagot, kontrafagot, saksofon, rożek angielski.

Wspólną cechą obydwu tych grup instrumentów (blaszanych i drewnianych) jest to, że dźwięk uzyskujemy poprzez zadęcie. Nie jest to prosta sztuka i wymaga wielu prób zanim uda się uzyskać czysty i klarowny dźwięk. Po nabraniu powietrza musimy wytworzyć odpowiednie ciśnienie i w umiejętny sposób uformować wargi oraz całą jamę ustną włącznie z językiem i szczęką, by ten dźwięk uzyskać.

Instrumenty dęte drewniane

Klarnet

Klarnet jest czarną, cylindryczną rurą zakończoną nieco rozszerzoną czarą głosową. Tak jak obój, wyposażony jest w metalowe klapki, ale posiada inny niż w oboju stroik, umieszczony w płasko ściętym ustniku za pomocą metalowej obręczy zwanej ligaturą.

Posłuchaj: https://youtu.be/lwnC1UVjjX0

Fagot

Fagot jest zbudowany z dwóch drewnianych rur o łącznej długości ponad 250 cm, połączonych tzw. kolankiem. Wyposażony jest w podwójny stroik, podobnie jak obój, i metalowe klapy. Za pomocą stroika powietrze wdmuchuje się do metalowej rurki zwanej esem.

Posłuchaj: https://youtu.be/wkol3y71BfM

Flet

Flet poprzeczny jest rurą metalową lub drewnianą posiadającą przy jednym z końców otwór wargowy służący do zadęcia. Ma też szereg bocznych otworów wyposażonych w klapy, które służą do zmiany wysokości dźwięku.

Posłuchaj: https://youtu.be/xciSgNdREMY

Obój

Wyposażony jest w podwójny stroik, czyli dwa kawałki trzciny, które wyglądają jak spłaszczony kawałek słomy. Precyzyjnie wycięte i złożone ze sobą drgają wprawiając w ruch słup powietrza znajdujący się we wnętrzu instrumentu.

Posłuchaj: https://youtu.be/lDBzOQschp0

Saksofon

Instrument dęty drewniany – mimo że posiada metalowy korpus, ma również drewniany stroik tak jak klarnet, co zalicza go do tej grupy instrumentów. Występuje w 9 odmianach różniących się wielkością i zakresem dźwięków.

Posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=R0KnU92ST-A&list=PLNm0isoSFUxHIf0P5jbi4RQhgr7eqAklr&index=30

Instrumenty dęte blaszane

Trąbka

Trąbka zbudowana jest z metalowej rury zwiniętej na kształt prostokąta i zakończonej czarą głosową. Wyposażona jest w trzy wentyle, dzięki którym można wydobywać pełną skalę dźwięków. Wentyle to specjalne zawory, które włączają lub wyłączają w instrumencie dodatkowe rurki przedłużające słup powietrza.

Posłuchaj: https://youtu.be/HWeC6_srMk8

Puzon

Puzon różni się pod względem budowy od innych instrumentów dętych blaszanych. Zamiast wentyli ma suwak, którym zmienia się wysokość dźwięku. Zbudowany jest z dwóch długich metalowych rurek w kształcie litery U, które połączone są ze sobą tworząc literę S.

Posłuchaj: https://youtu.be/va2EjiLU4lY

Tuba

Tuba składa się z długiej metalowej (zazwyczaj mosiężnej) rury wielokrotnie zwiniętej w pętlę, zakończonej na końcach ustnikiem i szeroką czarą głosową. Tuby mają ustniki w kształcie filiżanki i zwykle 4 wentyle. Czasami dodaje się 5 i 6 wentyl, by pomóc muzykowi w kontrolowaniu intonacji.

Posłuchaj: https://youtu.be/hMquBIVcJ0Y

Waltornia

Waltornia, zwana także rogiem, zbudowana jest z wąskiej metalowej rurki, trzykrotnie zwiniętej w spiralę i z jednej strony zakończonej lejkowatym ustnikiem, a z drugiej szeroką czarą głosową. Wewnątrz spirali znajdują się dodatkowe trzy rurki połączone z wentylami, które pomagają w wydobywaniu pełnej skali dźwięków.

Posłuchaj: https://youtu.be/PwLbbHjak9s

Zespoły dęte

Granie solowe – muzyk jako solista, bez udziału kogokolwiek, realizuje całe dzieło muzyczne. Jest odpowiedzialny za wszystkie elementy dzieła i swojego występu.

Gra z akompaniamentem – to sposób gry na instrumencie polegający na budowaniu tła dla partii danego instrumentu solowego lub głosu według schematu.

Duet – dwóch instrumentalistów wykonujących razem dany utwór muzyczny.

Trio stroikowe – to nic innego, jak zespół złożony z 3 instrumentów dętych posiadających stroik. Najczęściej w takim składzie spotykamy klarnet, fagot i obój.

Krakowskie trio stroikowe – posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=S7uGQPMhS3w

Kwartet – zespół instrumentalny składający się z czterech instrumentów. W tym temacie – z 4 instrumentów dętych, ale kwartet może być również smyczkowy lub mieszany.

Kwintet – zespół instrumentalny złożony z pięciu instrumentalistów. W tym temacie – z 5 instrumentów dętych, ale kwintet może być również smyczkowy lub mieszany.

  • Analogicznie wyróżniamy również sekstet (6 instrumentalistów), septet (7 instrumentalistów), oktet (8 instrumentalistów), nonet (9 instrumentalistów).
  • Większe ilościowo grupy muzyczne to zespoły kameralne.

Po co ten dyrygent?

Historia orkiestry

Orkiestra ma swoje źródła w zespołach odtwarzających muzykę na arystokratycznych dworach włoskich w późnym średniowieczu i renesansie. Wczesne orkiestry były kilku- lub kilkunastoosobowymi zespołami muzycznymi i nie potrzebowały dyrygenta. Zwykle były połączeniem kwartetów (lub kwintetów) smyczkowych (np. we Francji orkiestra królewska składała się z 24 skrzypków). W XVIII wieku dodano do niej instrumenty dęte. W orkiestrze barokowej stosowano klawesyn do realizacji basso continuo. Począwszy od wieku XVII, wraz ze wzrostem znaczenia mieszczaństwa i związanym z tym wzrostem aspiracji kulturalnych, muzykę zaczęto wykonywać w czasie koncertów publicznych w parkach oraz teatrach muzycznych. Proces ten rozpoczął się w Niemczech i wkrótce objął inne kraje Europy. Wykonywanie muzyki w wielkich teatrach wymagało zapewnienia odpowiedniego natężenia dźwięku. Powodowało to wzrost liczebności orkiestry, która ostatecznie przyjęła kształt orkiestry symfonicznej.

Rozwój orkiestry o kolejne instrumenty

Orkiestra klasyczna (mała orkiestra symfoniczna) wykształciła się w szkole mannheimskiej i u klasyków wiedeńskich; jej podstawą był kwintet smyczkowy (ok. 20 skrzypiec, 4 altówki, 4 wiolonczele, 4 kontrabasy), podwójnie obsadzone instrumenty dęte i kotły; L. van Beethoven zwiększył skład orkiestry wprowadzając 4 rogi, 3 puzony, flet piccolo, kontrafagot, powiększoną perkusję. Dalsza rozbudowa nastąpiła w romantyzmie i neoromantyzmie, zwłaszcza u R. Wagnera, który ustalił skład wielkiej i zwiększonej orkiestry symfonicznej (potrójna lub poczwórna obsada instrumentów dętych, zwiększenie grupy smyczków i perkusji, wprowadzenie na stałe tuby i harfy). Wyrazem tendencji do powiększenia orkiestry była np. VIII Symfonia (1907) G. Mahlera, zwana Symfonią tysiąca.

Na początku XX w. zaznaczyła się tendencja do kameralizacji obsady orkiestrowej (np. Symfonia kameralna op. 9 A. Schönberga, na 15 instrumentów, 1912). Po II wojnie światowej — do posługiwania się nietypowym składem instrumentów (także elektronicznych, taśmy magnetyczne), uzależnionym każdorazowo od koncepcji brzmieniowej kompozytora.

Dyrygent

To osoba kierująca zespołami muzycznymi, takimi jak orkiestry symfoniczne, orkiestry smyczkowe, orkiestry dęte, jazzowe big-bandy, zespoły kameralne, chóry, zespoły wokalne, zespoły wokalno-instrumentalne, a także wykonaniami oper i spektakli muzycznych.

Kompetencje dyrygenta polegają na odpowiednim przygotowaniu zespołu, wytworzeniu odpowiedniej, twórczej atmosfery oraz zorganizowaniu całej grupy wykonawców w celu osiągnięcia jak najlepszego efektu.

Dyrygent przy pomocy batuty (w orkiestrach symfonicznych) lub samych rąk (w przypadku chórów) oraz mimiki, ruchów głowy, jak i całego ciała podkreśla wcześniej zapisane w nutach przez kompozytora cechy utworu muzycznego.

Dyrygent musi więc posiadać cechy niezbędne do wykonywania swej roli, takie jak: wybitna muzykalność, znajomość historii muzyki oraz charyzma, ponieważ to od jego analizy i interpretacji zależy ostateczny kształt utworu i sposób przedstawienia go słuchaczom.

Dyrygent sprawia swoją obecnością, że z wielkiego chaosu spowodowanego przez muzyków strojących się, sprawdzających swoje umiejętności instrumentalne, ćwiczących swoje partie, tworzy się całość – muzyka.

Jakim być dyrygentem?

Film: https://www.youtube.com/watch?v=vnN5wK3oxjE

Rodzaje orkiestr:

  1. Orkiestra symfoniczna – zespół instrumentalny przeznaczony do wykonywania wielkich dzieł muzycznych: symfonii, koncertów, oper i baletów w czasie koncertów w filharmoniach, teatrach muzycznych oraz na wolnym powietrzu.
  2. Orkiestra kameralna – instrumentalny zespół muzyczny zwykle składający się z połączonego kwartetu smyczkowego i dętego z towarzyszeniem klawesynu.
  3. Orkiestra smyczkowa – zespół instrumentalny złożony jedynie z instrumentów smyczkowych, nazywany zazwyczaj kwintetem.
  4. Orkiestra dęta – składa się głównie z instrumentów dętych. Umownie partię smyczków z orkiestry symfonicznej przejmują w orkiestrze dętej klarnety oraz flety, choć de facto także i inne instrumenty, niekoniecznie z sekcji dętych drewnianych.
  5. Orkiestra wojskowa – formacja wojskowa (a zarazem grupa muzyczna), której głównym zadaniem w czasie pokoju jest uświetnianie uroczystości (głównie wojskowych) akompaniamentem muzycznym. Orkiestry wojskowe występują we wszystkich armiach świata; grają zazwyczaj utwory marszowe, często wykonują swój repertuar na wolnym powietrzu, nierzadko podczas przemarszu (jako orkiestra marszowa), niekiedy podczas specjalnego pokazu musztry paradnej.
  6. Orkiestra jazzowa (big band) – zespół muzyczny wykonujący muzykę jazzową lub rozrywkową. Zwykle muzyka dla big-bandów jest w wysokim stopniu aranżowana, co pozostawia mniejsze pole manewru dla solistów jazzowych, w przeciwieństwie do małych formacji jazzowych, gdzie dużą rolę odgrywa improwizacja.
  • Skład instrumentów smyczkowych w orkiestrze obejmuje tzw. kwintet smyczkowy: I i II skrzypce, altówki, wiolonczele, kontrabasy. Dęte drewniane to: flety, oboje, rożek angielski, klarnety, fagoty i kontrafagot. Dęte blaszane natomiast to rogi, trąbki, puzony, tuby. Instrumenty perkusyjne to kotły, bębny, werble, talerze, triangel, czelesta. Oprócz tego często w składzie jest również harfista lub harfistka.
  • Koncertmistrz – w orkiestrze symfonicznej jest to pierwszy (wiodący) instrument z każdej sekcji instrumentów smyczkowych, ale czasem także w sekcjach instrumentów dętych drewnianych oraz blaszanych. Główny koncertmistrz każdej orkiestry symfonicznej znajduje się w I skrzypcach.

Przykład współczesnego wykorzystania instrumentów w orkiestrze

  • W muzyce na przykład uwielbieniowej, rockowej, popowej wykorzystywane są instrumenty z orkiestry smyczkowej czy również symfonicznej w połączeniu z instrumentami elektrycznymi (zestaw perkusyjny, gitara elektryczna, piano itp.)
  • Dobrym przykładem na pokazanie takich współczesnych „zabiegów” jest Adam Sztaba (polski kompozytor, pianista, aranżer, dyrygent i producent muzyczny):

Podstawy notacji muzycznej

Historia notacji muzycznej

Notacja muzyczna jest to system umownych znaków służących do zapisu utworów muzycznych. Zapis taki zawiera najczęściej informację o wysokości poszczególnych dźwięków (melodii), czasie ich trwania (rytmie) oraz innych ich parametrach.

[źródło: www.muzykotekaszkolna.pl]

Podobnie jak nasze myśli przekazujemy za pomocą słów układających się w zdania, a te następnie w większe całości, tak myśli muzyczne wyrażamy za pomocą dźwięków, które łączą się w pewne grupy, w coraz to większe elementy, tworząc w końcu całe utwory muzyczne.

Podczas gdy wynalezienie alfabetu i znaków pisarskich służących do utrwalania myśli sięga bardzo odległych czasów, to wynalezienie zapisu dźwiękowego datuje się znacznie później.

W starożytnej Grecji notowano wysokość dźwięku za pomocą odpowiednio ułożonych liter alfabetu. We wczesnym średniowieczu umieszczano nad tekstem bez linii znaki zwane neumami, stąd pismo to nazywamy pismem neumatycznym. Neumy nie określały początkowo dokładnie ani wysokości dźwięku, ani wartości rytmicznej. Z czasem (VII – IX w.) wprowadzono jedną linię (żółtego koloru), a potem drugą (czerwoną), aż wreszcie ustaliły się cztery linie (XI w.), na których pisano neumy. Czterech linii z udoskonalonym pismem neumatycznym używa się jeszcze dziś w śpiewie liturgicznym (gregoriańskim) kościoła katolickiego:

Stąd już prosta, choć długa jeszcze droga do naszego pisma nutowego. Dzisiejsza jego forma ustaliła się po długiej ewolucji dopiero w XVIII wieku. Pismo to doskonali się nadal w związku z wzrastającymi stale możliwościami technicznymi instrumentów muzycznych i nowymi środkami wyrazu artystycznego.

[Wesołowski F., „Zasady muzyki”, Kraków 2014]

Od średniowiecza do współczesności

W średniowiecznej Europie do IX wieku stosowano czasami muzyczną notację literową, której podstawą był alfabet rzymski. Pod koniec IX wieku zaczęła się wykształcać oryginalna notacja muzyczna służąca do zapisu chorału gregoriańskiego, zwana notacją neumatyczną. Głównym celem takiego zapisu było wskazywanie kierunku melodii. System neumów to inaczej system znaków odpowiadających dźwiękom. Początki tego systemu nie ujmowały jeszcze w zapisie żadnych linii – neumy umieszczano nad tekstem do śpiewania. Taki zapis był tylko przybliżeniem określonego kształtu melodii i nie służył do wyznaczania konkretnych dźwięków. Około 1030 roku Guido z Arezzo wprowadził do notacji dwie równoległe linie – na początku wyższej umieścił literę C, na niższej – F. Litery te były prototypami stosowanych do dzisiaj kluczy muzycznych i podobnie jak one określały wysokość dźwięków zapisanych na odpowiednich liniach. Pod koniec XI w. do linii wprowadzonych przez Guidona zaczęto dodawać w rękopisach dwie następne, później jeszcze jedną i tak powstała pięciolinia.

Pięciolinia umożliwiała precyzyjne zapisywanie dźwięków wraz z jej wysokościami. Z czasem system neumów zanikał. Ostatecznie w użyciu przetrwał tylko zapis w stylu rzymskim, którego dzisiaj używa się w Liturgii – księgach (np. Mszał), śpiewnikach (tzw. Kyriale) i nutach tradycyjnych antyfon i sekwencji. Głównym powodem, dla którego system chorałowy zanikł, jest brak możliwości uwzględnienia aspektu rytmicznego, który stawał się coraz bardziej popularny w muzyce wielogłosowej.

Na przełomie XII i XIII wieku w kręgu paryskiej katedry Notre Dame powstała służąca do zapisu muzyki polifonicznej notacja modalna. Na pierwszy rzut oka podobna była do rzymskiej notacji chorałowej, ale w przeciwieństwie do niej zawierała informację o rytmie. Stosowano ligatury, czyli kilka nut połączonych ze sobą, oraz modusy, czyli schematy rytmiczne. Notacja modalna szybko ustąpiła notacji menzuralnej (łac. mensura = miara). Już w drugiej połowie XIII wieku na terenie Francji zaczęto komponować utwory polifoniczne w zapisie menzuralnym o układzie kolumnowym. System zakładał przede wszystkim dwie główne wartości rytmiczne: długą (longa) i krótką (brevis). Do końca XIV wieku wprowadzano stopniowo kolejne, coraz bardziej skomplikowane wartości.

XV wiek to czas rozwoju pierwszych oznaczeń metrum – dwudzielnych (2/4, 4/4) i trójdzielnych (odpowiednik 3/4). Fragmenty kompozycji, w których dochodziło do czasowej zmiany metrum z dwudzielnego na trójdzielne (lub odwrotnie), zapisywano czerwonymi nutami. Ten typ notacji, od miejsca powstania nazywany notacją francuską, był używany w całej prawie Europie do połowy XV wieku. Na przełomie XVI i XVII w. zaczęto coraz częściej korzystać z zaokrąglonego kształtu nut zamalowywanych na czarno. Taki model notacji został do dzisiaj. W okresie renesansu wielogłosowe utwory wokalne zapisywano dwojako: albo każdy głos w odrębnej księdze zwanej partesem, albo wszystkie głosy zgrupowane na dwóch sąsiadujących ze sobą stronach w księdze zwanej chórową. Pierwsze drukarnie (Wenecja 1501) znacząco przyczyniły się do rozpowszechniania materiału nutowego, tym samym do ujednolicenia notacji muzycznej. Pod koniec XVI wieku każde większe państwo w Europie posiadało miejsca, gdzie drukowano nuty.

W epoce renesansu oprócz notacji wokalnej zaczęto stosować także instrumentalną, określaną mianem tabulaturowej. Tabulatura jest to zapis przeznaczony na instrument solowy – najczęściej organy lub lutnię – w którym oprócz nut lub zamiast nich używane są inne znaki. W pierwszej tabulaturze (tzw. staroniemieckiej) najwyższy głos zapisywano nutami, a pozostałe – literami. W drugiej połowie XVI wieku zmodyfikowano tę notację zapisując wszystkie głosy literami. Ten typ, stosowany jeszcze przez cały wiek XVII, zwany jest tabulaturą nowoniemiecką. Jednym z rodzajów zapisu lutniowego była tabulatura lutniowa, w której zapisywano linie odzwierciedlające struny instrumentu. Odpowiednie symbole na nich umieszczone wskazywały miejsca (tzw. progi), w których struna miała być naciskana. W tabulaturach włoskiej i hiszpańskiej używano w tym celu cyfr. We francuskiej tabulaturze lutniowej, najbardziej w Europie rozpowszechnionej i najdłużej stosowanej, funkcję takiego wskaźnika pełniły litery.

Na terenie Niemiec stosowano zapis lutniowy, w którym każdy możliwy do zagrania dźwięk miał inny symbol – literowy lub cyfrowy. Pod koniec XVI wieku muzycy niemieccy przestawili się na używanie zapisu francuskiego i niektórzy posługiwali się nim jeszcze w XVIII wieku. W tym czasie tabulatury należały już jednak do rzadkości, a muzykę przeznaczoną na instrument solowy najczęściej zapisywano takimi samymi nutami jak muzykę wokalną.

W barokowej muzyce zespołowej stosowano powszechnie bas cyfrowany, czyli skrótowy, wykorzystujący cyfrowy zapis akordów zbudowanych na dźwiękach melodii basowej.

W XVII wieku do zapisu muzycznego zaczęto wprowadzać oznaczenia słowne określające tempo utworu (np. adagio, allegro) i dynamikę (np. piano, forte). Z biegiem czasu oznaczeń tych przybywało, zmianom podlegały też inne elementy notacyjne, ale nie tak radykalnym, jak w poprzednich stuleciach.

Dopiero w XX wieku w efekcie wprowadzania niekonwencjonalnych technik kompozytorskich i nietypowych instrumentów zaczęto czasami stosować notacje różniące się zasadniczo od notacji tradycyjnej.

„Od rytmu do barwy” – 8 elementów dzieła muzycznego

Czym jest muzyka?

Definicja muzyki zmienia się pod wpływem wielu czynników. Historia odkrywania sztuki sprawiła, że na przestrzeni dziejów różni artyści, a nawet matematycy (na przykład w starożytnej Grecji), formułowali definicje dokonując analizy ówczesnych cech tej sztuki.

Stworzenie definicji, która swoim zasięgiem obejmowałaby wszystkie formy, rodzaje muzyki, jej poszczególne przejawy, jest trudne. Raczej należałoby zastanowić się, czy możliwe do wykonania, a zarazem – czy słuszne? Jednocześnie – i to warto byłoby podkreślić – każdy z nas mniej więcej wie, czym jest muzyka. Jej definicje można by mnożyć, wymienić ich całe mnóstwo, gdyż na przestrzeni wieków niejeden próbował określić co oznacza to zjawisko. Każda z definicji ujmuje muzykę na swój sposób, niekiedy podobnie, ale w wielu przypadkach bardzo różnie. Uwarunkowane jest to faktem, iż powstały one w oparciu o dokonania poszczególnych epok, o teorie głoszone w danej epoce, w oparciu o rolę, jaką odgrywa muzyka, doświadczenie muzyczne. Na stworzone definicje ma również wpływ wiedza, jaką posiada twórca definicji, jego własne poglądy. Nie bez znaczenia jest tu również funkcja, jaką pełni w danym momencie muzyka, sytuacyjne uwarunkowania, z czego niejednokrotnie twórcy definicji nie zdawali sobie sprawy, głosząc, że to właśnie ich definicja jest właściwa.

[Lissa Z., „Wstęp do muzykologii”, Warszawa 1970]

Oto kilka przykładów definicji „muzyki”, o których przeczytamy w ogólnodostępnych źródłach:

…sztuka organizacji struktur dźwiękowych w czasie. Jedna z dziedzin sztuk pięknych, która wpływa na psychikę człowieka przez dźwięki…

[PWN]

…sztuka, której tworzywem są dźwięki organizowane zwłaszcza w czasie; źródłem dźwięku są: głos ludzki, instrumenty muzyczne i przyrządy elektroakustyczne. Muzyka jest przedmiotem odrębnej dyscypliny naukowej, zwanej muzykologią…

[„Encyklopedia Powszechna”, 1962]

…muzyka jest uporządkowaną kombinacją rytmu, melodii i harmonii, która jest przyjemna dla ucha. Ze względu na swój niematerialny charakter, muzyka jest uważana za sztukę czasową lub czasoprzestrzenną, tak jak literatura…

[Hubshmann, 1985]

…muzyka to wiedza o liczbie, mierze i proporcji…

[św. Augustyn]

…utwory, melodie wykonywane na instrumentach lub przez głos ludzki…

[Źródło internetowe]

…dźwięki złożone w pewną harmonijną całość, przywołujące zazwyczaj cudowne wspomnienia i zachęcające odbiorcę do tańca lub śpiewu…

[Edyta Myszka blog, 2014]

Dzieje muzyki a definicja

Analiza dziejów muzyki z perspektywy dzisiejszych czasów rozszerza świadomość i otwiera umysł, dzięki czemu definicja aktywnego słuchacza będzie wzbogacona o doświadczenie różnorodności muzycznej. Dokonując bowiem „podróży” przez etapy kształtowania się sztuki dźwięku, przejdziemy przez zupełnie różniące się od siebie okresy: zaczynając od prehistorii i muzyki jako głównego komunikatora (wykonywaną na własnoręcznie przygotowanych instrumentach perkusyjnych), idąc przez starożytność i średniowiecze, gdzie obok muzyki jako sztuki ściśle powiązanej z religią (chorał) mamy do czynienia z pierwszymi próbami włączenia muzyki do kanonu rozrywki. Wreszcie docieramy do centrum rozwoju i trzech ważnych epok.

Renesans to rozwój wielogłosowości oraz popularności artystów już nie jako anonimowych twórców, lecz wielkich kompozytorów. W baroku obserwować możemy intensywny rozwój muzyki instrumentalnej, który spowodowany jest intensywnym rozwojem lutnictwa, czyli produkcją instrumentów. Sławne rodziny lutnicze (Stradivardi, Guarnieri) chcąc zaspokoić gusta co wybredniejszych muzyków starali się produkować coraz to lepsze instrumenty. Barok to również rozwój muzyki wokalnej. Powstające nowe formy wokalne eksponują wartość i możliwości głosu ludzkiego jako instrumentu. Powstaje również wielka forma wokalno-instrumentalna – opera. To sceniczne dzieło muzyczne wokalno-instrumentalne, w którym muzyka ściśle współdziała z akcją dramatyczną.

W epoce klasycyzmu mają miejsce duże zmiany społeczne, w wyniku których powstaje mieszczaństwo – nowa, bogata klasa. Powstaje zapotrzebowanie na wykorzystywanie muzyki jako elementu rozrywkowego – dodatku do ceremonii, uczty czy spotkań przywódców. Na czoło wysuwają się formy muzyki instrumentalnej, m.in.: symfonia. Rozwijają się formy muzyczne: wspomniana już symfonia, koncerty na instrumenty solowe (zwłaszcza na skrzypce i fortepian) oraz muzyka kameralna wykonywana również na powietrzu, najczęściej jako forma rozrywki (tria, kwartety, divertimenta, serenady). Muzyka klasycyzmu to przede wszystkim trzy główne nazwiska: Józef Haydn, Wolfgang Amadeusz Mozart i Ludwig van Beethoven. Kompozytorzy ci należą do tzw. klasyków wiedeńskich.

Tym sposobem znajdujemy się w klasycyzmie – epoce emocji i uczuć, które wysuwają się na pierwszy plan w procesie kompozycji. Kompozytorzy posługują się bardziej rozbudowaną harmonią i śpiewniejszą melodyką. W romantyzmie zacieśniają się szczególnie mocno związki z literaturą – dzięki temu powstaje pieśń. Stwarza to możliwość osobistej wypowiedzi kompozytora. Pojawia się również liryka instrumentalna zawierająca w sobie liczne miniatury, najczęściej fortepianowe. Do twórców takich miniatur należą m.in.: Fryderyk Chopin, F. Mendelssohn-Bartholdy, F. Liszt. W II połowie XIX wieku zaobserwować możemy rozwój w zakresie harmoniki i instrumentacji utworów. Orkiestra może liczyć nawet kilkuset wykonawców, co zdarza się w przypadku twórczości Gustawa Mahlera czy Hectora Berlioza.

Wiek XX charakteryzuje olbrzymia różnorodność kierunków, stylów i technik kompozytorskich. Na uwagę zasługuje impresjonizm i jego przedstawiciel Claude Debussy. Jest to kierunek pokrewny w zamierzeniach do impresjonizmu w malarstwie, bowiem tak samo kładzie nacisk na ,,wrażenie” uzyskiwane poprzez stosowanie plam dźwiękowych. Jest to więc czas eksperymentów oraz „zabawy” muzyką. Ówcześni kompozytorzy definiują muzykę jako element czysto emocjonalny, związany tak mocno z uczuciami i przekazem, że pomija standardowe zasady korzystania z instrumentów.

Przedstawiony filar historyczny muzyki klasycznej ma obok siebie godnego rywala – muzykę rozrywkową. Sami wiemy, jakie emocje wzbudza w nas jazz, rock czy samba. To właśnie emocje i uczucia konkretnej jednostki kreują najbardziej odpowiednią definicję muzyki. Każdy bowiem będzie inaczej odbierał dźwięki i style, a indywidualny gust muzyczny sprawia, że odpowiedź na pytanie czym jest muzyka będzie dla każdego unikalna.

Elementy dzieła muzycznego

Spójrzmy teraz na elementy, które w mniej lub bardziej ustalony sposób łączą ze sobą wszystkie gatunki i rodzaje muzyczne na całym świecie. Są to elementy dzieła muzycznego, czyli swoiste savoir vivre dla każdego melomana i wskazówka do analizy dla każdego muzyka.

Czym są elementy dzieła muzycznego zobaczymy najlepiej na prostym przykładzie działania kwartetu jazzowego. Klasyczny kwartet jazzowy składa się z instrumentu prowadzącego (może to być np. trąbka lub saksofon), który nadaje warstwę melodyczną. Za rytm odpowiedzialna jest perkusja, natomiast warstwę harmoniczną sprawuje fortepian lub gitara. Pozostał element basowy, który zarezerwowany jest dla kontrabasu lub gitary basowej.

Prawdziwe elementy dzieła muzycznego są nieco szersze i bardziej skomplikowane, jednak finalnie osiągają ten sam cel – utwór.

Melodyka

Melodyka to element dzieła muzycznego, który określa rodzaj, charakter i kierunek melodii. Możemy podzielić ją na melodykę wokalną (przewaga sekund, ograniczona ruchliwość) i instrumentalną (większe zróżnicowanie interwałowe).

Ze względu na charakter melodii wyróżnia się melodykę:

  • kantylenową – inaczej śpiewną, z prostymi i często lirycznymi przebiegami (np. pieśni solowe Schuberta)
  • ornamentalną – cechuje się sporą liczbą ozdobników, często szeroko połączonych we frazy. Często pojawia się w utworach Domenico Scarlattiego (m.in. sonaty) oraz Fryderyka Chopina (m.in. Nokturny op.9),
  • deklamacyjną – inaczej muzyczna recytacja podobna do mowy, wykonywana najczęściej na dźwiękach tej samej wysokości. Rozwijała się w chorale gregoriańskim oraz w twórczości operowej (np. R. Wagnera).
  • figuracyjną – melodyka cechująca się przebiegami bogatymi w pasaże, rozłożone akordy i szerokie frazy. Często występuje w etiudach (F. Chopina), kaprysach oraz innych gatunkach wirtuozowskich (m.in. 24 kaprysy na skrzypce solo (N. Paganini)),

Ze względu na kierunek gry wyróżnia się melodykę:

  • wznoszącą – melodia rozwija się do góry,
  • opadającą – melodia rozwija się w dół,
  • łukową – melodia wznosi się i opada (bądź odwrotnie),
  • falującą – melodia na przemian wznosi się i opada wielokrotnie.

Prócz tego mamy jeszcze melodykę:

  • diatoniczną – poruszającą się po danych dźwiękach dla określonej skali,
  • chromatyczną – w której pojawiają się dźwięki obce dla skali (np. alteracje).

Ze względu na rodzaj śpiewu można wyodrębnić melodykę:

  • sylabiczną – na jeden dźwięk przypada jedna sylaba,
  • melizmatyczną – na jedną sylabę przypada kilka dźwięków. Najczęściej łączy się ona z melodyką figuracyjną lub kantylenową (wykorzystywana w średniowiecznym chorale gregoriańskim),
  • deklamacyjną – związana z recytacją muzyczną (melorecytacja).

Dynamika

Dynamika to element dzieła muzycznego określający siłę i natężenie dźwięku. Z uwagi na to, że każdy instrument cechuje się innymi możliwościami wydobycia dźwięku, a każdy muzyk ma inne wyczucie dynamiczne, ten element jest subiektywny i można go opisać na dwa sposoby: graficzny i opisowy.

Wyróżnia się dwa zasadnicze odcienie dynamiczne:

  • f (forte) – głośno
  • p (piano) – cicho

Oba odcienie występują w kilku stopniach natężenia:

Oprócz tego występuje szereg oznaczeń włoskich, które umieszczane są w partyturach. Przykłady zostały zamieszczone w prezentacji.

Cały utwór może być skomponowany w tym samym odcieniu dynamicznym lub dynamika może być zmienna w czasie. Zmiany dynamiczne mogą być raptowne lub następować stopniowo. Oznaczane są graficznie lub słownie:

  • crescendo – stopniowy wzrost dynamiki dźwięku;
  • più forte – głośniej;
  • diminuendo (lub decrescendo) – stopniowy spadek dynamiki;
  • più piano – ciszej;
  • al niente – spadek dynamiki aż do zaniku dźwięku.

Nagłe zmiany dynamiczne, często ograniczające się do jednej nuty, zaznaczane są akcentem wyrażanym graficznie lub słownie, np.:

  • subito forte – nagle głośno;
  • sforzato, sforzando (skrót: sf) – akcentując;
  • subito piano – nagle cicho.

Artykulacja

Artykulacja dotyczy sposobu wydobywania dźwięku. Oznaczenia artykulacyjne określają w jaki sposób należy grać dany dźwięk, na przykład krótko i ostro (staccato) lub płynnie, przechodząc od jednego dźwięku do drugiego (legato).

Istnieje wiele sposobów artykulacji, które wywołują różnorodne efekty brzmieniowe. Oznaczenia tych zmian (tak samo jak w przypadku dynamiki) określamy za pomocą włoskiego słownictwa umieszczanego w partyturze.

Rodzaje artykulacji związane są ściśle z rodzajem instrumentu, na którym gramy, a wiele instrumentów posiada swoje własne, unikatowe sposoby wydobywania dźwięku. Na instrumentach smyczkowych zamiast smyczkiem można na przykład grać szarpiąc struny palcami, czyli pizzicato. Stosuje się też różne rodzaje smyczkowania – oznaczenia określają w którym kierunku należy prowadzić smyczek lub nawet którą częścią smyczka wykonywać partię. Na wszystkich instrumentach można jednak uzyskać trzy podstawowe rodzaje artykulacji: legato, czyli łącząc, staccato oraz portato, czyli w sposób pośredni między legato a staccato.

Agogika

Agogika to element muzyki, który odnosi się do szybkości, czyli tempa. Tempo może być szybkie lub wolne, a także umiarkowane. W trakcie trwania muzyki może się ono zmieniać. Ma także wpływ na brzmienie muzyki (kolorystyka) i sposób jej odczuwania przez słuchacza. Ten sam utwór muzyczny będzie brzmiał zupełnie inaczej, jeśli zagramy go szybko lub wolno.

Kompozytorzy i muzycy używają na określenie tempa włoskich nazw. Tempo można wyznaczyć dość dokładnie za pomocą urządzenia zwanego metronomem. Metronom wybija stały puls, a oznaczenia cyfrowe (BPM (ang. beats per minute – uderzenia na minutę) pomagają znaleźć się w rytmie, w którym ćwiczymy.

Najczęściej stosowane tempa i ich włoskie nazwy to:

TEMPA WOLNE

largo – szeroko, bardzo powoli,

lento – powoli, wolno,

adagio – wolno, powoli,

grave – poważnie, ciężko, wolno.

TEMPA UMIARKOWANE

andante – z wolna, w tempie spokojnego kroku,

moderato – umiarkowanie,

allegretto – dość żywo ( nieco wolniej niż allegro).

TEMPA SZYBKIE

allegro – prędko, ruchliwie, wesoło,

vivo – żywo,

vivace – prędko, z ożywieniem,

presto – szybko.

W pewnych miejscach utworu tempo może się stopniowo zmieniać. Te zmiany oznaczane są za pomocą włoskich słów, takich jak accelerando (coraz szybciej), ritardando (coraz wolniej), albo specjalnych znaków, jak fermata, oznaczająca że dana nuta ma trwać dłużej niż na to wskazuje jej notacja. Szczegółowe i graficzne zawarcie agogiki zostało przedstawione na slajdach w dołączonej prezentacji.

Rytmika

Rytmika to element muzyczny porządkujący utwór w czasie, który jest ściśle związany z metrum muzycznym, stylem utworu oraz charakterem muzyki. Rytm istnieje poza dźwiękami (melodią), jednak same dźwięki bez rytmu nie tworzą jeszcze muzyki. Rytmika więc reguluje i porządkuje przebiegi rytmiczne, tempo utworu oraz akcenty.

[Wojnicz H., „O muzyce prawie wszystko”, Warszawa 1966]

Jako podstawowe jednostki określenia motoryki utworu można wyróżnić dwa rodzaje rytmiki:

  • swobodna – nie jest ona związana z konkretnymi akcentami i metrum. Nie występują w niej jednostki podziału rytmicznego, a tempo wyznacza harmonia, prowadzący zespół lub (w przypadku muzyki wokalnej) sylabizacja. Przykładem rytmiki swobodnej jest pieśń „Bogurodzica”;
  • ustalona – zawierająca materiał rytmiczny porządkujący tempo i akcenty w utworze. Utwór zawiera podział na takty. Rytmika taka nosi nazwę metrum.

Ze względu na uporządkowanie w utworach o określonym metrum:

  • miarowa – jest jednostajna, podkreśla miary taktu,
  • zmienna – w rytmice zmiennej przy zachowaniu określonego metrum, jednostki rytmiczne zmieniają się co kilka taktów, np. W.A. Mozart – uwertura do opery Czarodziejski flet (KV 620). Rytmika zmienna we współczesnej muzyce to także zmiany w obrębie metrum muzycznego porządkującego tym samym akcenty.

Ze względu na strukturę wartości rytmicznych:

  • okresowa – zauważamy w niej stały schemat rytmiczny, powtarzający się wielokrotnie w równych odstępach czasowych. Przykładem rytmiki okresowej jest „Pieśń wieczorna” Stanisława Moniuszki, Preludium A-dur F. Chopina.
  • motoryczna – posiada jednorodny rytm, drobne wartości rytmiczne, jest wykonywana w szybkim tempie, np. Lot trzmiela N. Rimskiego-Korsakowa.

Ze względu na charakter materiału rytmicznego:

  • marszowa – wartości rytmiczne odpowiadające marszowym krokom,
  • taneczna – ma schematy rytmiczne oparte na schematach różnych tańców, np. krakowiak, kujawiak, mazur.

Harmonika

Harmonika to element muzyczny, który porządkuje współbrzmienie dźwięków w utworze.

Dotyczy zatem grup dźwięków, które wspierają melodię. Podstawowymi jednostkami harmoniki są akordy będące połączeniem trzech lub więcej dźwięków brzmiących jednocześnie w tym samym czasie. Harmonika nadaje muzyce określony charakter i nastrój. Zmieniając harmonikę związaną z określoną melodią, powoduje się słyszalną zmianę jej brzmienia.

Harmonika modalna – od IX do XV wieku. Opierała się na kościelnych, średniowiecznych skalach modalnych. W harmonice tej występują luźne zestawienia połączeń akordów, a przede wszystkim konsonansów.

Harmonika funkcyjna – od XVIII do XIX wieku. Opiera się na dwóch rodzajach skali muzycznej: dur – major i moll – minor. Wszystkie współbrzmienia są podporządkowane względem stosunku do dźwięku tonicznego. Ważne są tu dźwięki triady harmonicznej oraz kadencji, czyli tonika, subdominanta, dominanta. Schyłek Romantyzmu przyniósł wyczerpanie się systemu dur i moll.

Harmonika atonalna – charakterystyka dźwiękowa, brzmieniowa. Utwory o tej harmonice mają luźne zestawienia harmoniczne z przewagą dysonansów. W wieku XX (rozwój muzyki atonalnej) nie ma jednego, wspólnego wszystkim kompozytorom epoki systemu – kompozytorzy używają współbrzmień według indywidualnych, przez siebie opracowanych reguł.

Kolorystyka (barwa)

Element muzyczny związany z barwą dźwięku. Różnorodność styli muzycznych, brzmień instrumentów oraz pomysłów kompozytorów sprawia, że ten sam utwór może zabrzmieć na wiele różnych sposobów. Kompozytorzy zmieniają obsadę wykonawczą i dokonują aranżacji utworu, czyli zmiany charakteru dzieła przy zachowaniu materiału melodycznego w rozpoznawalnej formie. Artysta do zmian barwy może korzystać także z reharmonizacji – jest to proces zamiany harmonii w utworze, np. z radosnego trybu na smutny. Może przy tym operować harmonią dur-mol, w praktyce jednak często spotkać się można z pochodami modalnymi oraz zamianą konkretnych składników akordu. Narzędziem kolorystyki może być także forma i styl muzyczny (np. chorał gregoriański wykonany w stylu jazz).

Z pojęciem „kolorystyka” wiąże się również pojęcie „imitacja” – jest to zapoczątkowany w epoce romantyzmu sposób aranżacji instrumentów do naśladowania konkretnych głosów zwierząt, warunków pogodowych czy zachowań i emocji ludzkich.

O projekcie słów parę…

Widzieć muzyką

Nie móc oglądać świata i nie słuchać jego dźwięków, w szczególności muzyki, to zarówno absurd jak i coś nie do pomyślenia. Niewidomi, zgodnie z znanym powiedzonkiem,  zamieniają się w słuch. Żyjemy muzyką, toteż trudno się dziwić, że organizujemy działania na tym polu. Dobrym na to przykładem jest projekt, który właśnie realizujemy – warsztaty/audycje muzyczne.  

Być niewidomym, to być zdanym na słuch i dotyk. Prawda, że to oczywiste? Owszem, wszyscy to wiedzą, jednak nie bardzo rozumieją, jak dużo z tego wynika. Zapewne mamy zupełnie wyjątkową wyobraźnię. Widzący mają przed zamkniętymi oczami wyobraźni obrazy, jakby je realnie widzieli. My inaczej. Jeśli w ogóle mamy z nimi do czynienia, na przykład podczas snu. Nie są one przecież takie, jak te, z którymi się spotykają ludzie widzący. Nie widzimy krajobrazu, więc obraz, który jest do nich przypisany, niekoniecznie jest odpowiedni. Może bowiem być tak, że nasze, niewidome wyobrażenie z rzeczywistością zupełnie się nie zgadza. Możemy sądzić, że nasza rozmówczyni jest blondynką, podczas gdy jest brunetką, albo że kolega, z którym pracujemy ramię w ramię jest przy kości, podczas gdy jest przesadnie chudy.

Słuchanie odgłosów otoczenia, głosów naszych bliskich, jest codziennością. Nie widząc obrazów tym bardziej fascynujemy się tworzeniem wyobrażeniowych zdjęć. Nieuchronnie prowadzi to do rozwinięcia zmysłu słuchu i nie rzecz w tym, że lepiej słyszymy, lecz że uważniej słuchamy. W ten oto sposób więcej uwagi poświęcamy muzyce. Wśród niewidomych mamy mnóstwo muzyków. Muzykują lepiej lub gorzej, ale każdy stara się mówić do innych. Nie mówimy oczami, bo nie możemy. Mówimy dźwiękami instrumentów, na których gramy. Robi to większy odsetek naszego środowiska niż w przypadku innych środowisk. Czy jednak możemy istotnie więcej czasu poświęcić na muzykę?

Niestety brakuje nam czasu. Mówi się, że żyjemy podwójnie – raz jak inni, a poza tym nadrabiając straty, do jakich ciągle dochodzi. Tak czy inaczej obrazy zastępowane są przez dźwięki. Stąd pomysł, by Fundacja Szansa dla Niewidomych zorganizowała audycje muzyczne, których pokłosiem są zamieszczone tu notki.

Zorganizowaliśmy cykl integracyjnych warsztatów pn. „Audycje muzyczne”, które miały na celu edukację młodzieży i dorosłych w zakresie historii i teorii muzyki. Warsztaty były prowadzone w formie stacjonarnej. Chcąc dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców zarówno część wykładowa, jak i materiały edukacyjne pozwalające na aktywne uczestnictwo zostały udostępnione na dedykowanej projektowi stronie internetowej. Wykwalifikowani prowadzący m.in. muzykolodzy, muzycy instrumentaliści i teoretycy przedstawili uczestnikom zagadnienia związane z muzyką klasyczną i uczynili to w sposób przystępny i klarowny. Rozpoczęliśmy w sierpniu 2022 r. Nad terminową i sprawną realizacją zadania czuwał koordynator projektu, zaś nad poziomem merytorycznym prezentowanych treści i materiałów edukacyjnych – kierownik merytoryczny projektu. Zaprosiliśmy uczestników korzystając z kanałów social media Fundacji. Platforma Facebook jest stosunkowo dobrze dostosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnością wzroku. Ponadto udostępniamy telefon regionalnego biura Fundacji w Gdańsku, pod którym można otrzymać informacje dotyczące naszej organizacji i samego projektu. Na etapie przyjmowania zgłoszeń wolontariusze czuwali nad zebraniem informacji dotyczących szczególnych potrzeb uczestników warsztatów.

Ramowy program merytoryczny zrealizowanych warsztatów

1. „Skrzypce, duże skrzypce i te jeszcze większe skrzypce – o kwintecie smyczkowym” – w trakcie warsztatów muzycy zaprezentowali instrumenty wchodzące w skład kwintetu smyczkowego.

2. „Od rytmu do formy – osiem elementów dzieła muzycznego”

3. „Robaczki, klucze, krzyżyki i kreski – o notacji muzycznej”

4. „Po co ten dyrygent? – praca orkiestry od kuchni”

5. „To się nie wyklucza, a nawet zazębia – strunowy, klawiszowy, dęty, czy blaszany – grupy instrumentów muzycznych”

Spotkania zostały zarejestrowane, a nagrania udostępnione na stronie internetowej projektu oraz za pośrednictwem mediów społecznościowych – konta Youtube i Facebook Fundacji Szansa dla Niewidomych. Przygotowane przez prowadzących materiały edukacyjne są udostępnione na stronie internetowej, tak aby uczestnik biorący udział w wydarzeniu w formie online mógł aktywnie uczestniczyć w zajęciach. Otwarta forma przekazywania wiedzy, jaką niewątpliwie są warsztaty, pozwala na autentyczną reakcję odbiorców. Chcąc zachować walory wynikające z tej formy również w przypadku uczestnikó w biorących udział w formie online, podczas warsztatów była możliwość zadawania pytań oraz aktywnego uczestnictwa w toczących się dyskusjach.

Promocja projektu odbywała się głównie za pomocą mediów społecznościowych i strony internetowej będącej równocześnie platformą edukacyjną i wizytówką projektu. Reklama w lokalnych mediach: radiu i prasie pomoże dotrzeć do szerokiej grupy odbiorców. Informacje o realizowanym projekcie zostały przekazane do organizacji zrzeszających i działających na rzecz osób z niepełnosprawnością.

Warsztaty zostały zorganizowane w jednej z sali Gdańskiego Archipelagu Kultury. Wybór miejsca nie był przypadkowy. Cechuje się dobrą lokalizacją, udogodnieniami architektonicznymi zapewniającymi dostępność dla osób z niepełnosprawnością ruchową czy wyposażeniem sali. Adresatami zadania byli mieszkańcy Gdańska: młodzież, osoby dorosłe i seniorzy. Staraliśmy się poszerzyć wiedzę z zakresu teorii i historii muzyki i odczarować przekonanie, jakoby muzyka poważna była intersująca jedynie dla konkretnej grupy odbiorców. Konstruując program warsztatów zwracaliśmy uwagę na potrzeby grupy docelowej, poruszając tematy związane z muzyką poważną, nurtujące przeciętnego słuchacza, a nie profesjonalistę. Różnorodność prezentowanych treści miała zachęcić do udziału zarówno kompetentnych, jak i mniej zorientowanych słuchaczy.

 Cel projektu to integracja środowiska osób z niepełnosprawnością poprzez organizację wydarzenia w równym stopniu skoncentrowanego wokół wszystkich mieszkańców Gdańska. Aktywizujemy i integrujemy oraz uświadamiamy społeczeństwo w kwestiach związanych z potrzebami, możliwościami i oczekiwaniami osób z niepełnosprawnością. Najlepszą drogą do tego typu zmian świadomości społecznej jest organizacja wydarzeń dostępnych oraz skierowanych do wszystkich grup odbiorców.

Niewidomi a muzyka i synteza mowy

W roku 1988 byliśmy jako niewidomi w trudnej sytuacji. Nie mieliśmy szans na rynku pracy, względnie, będąc uczniami w szkołach czy studentami na uczelniach, nie mieliśmy jak się kształcić. Od kilku lat poprzedzających ten rok, wszystko, co powinno, było komputeryzowane. W Polsce proces ten, jak to w socjalizmie, był opóźniony (zapewne na nasze szczęście), podczas gdy na Zachodzie komputeryzacja rozpędzała się już od przełomu lat 70. i 80. Nasze władze były (w tym przypadku na nasze szczęście) nierychliwe i długo się zastanawiały czy przypadkiem nie uznać komputerów za kolejne imperialistyczne, wrogie narzędzia walki z tzw. blokiem krajów socjalistycznych. Uf! Najcwańsi Polacy ruszyli na Daleki Wschód, by korzystać z dobrodziejstw najnowszych technologii i kupować sprzęt IT. Tam był stosunkowo tani, a u nas, przez blokadę handlową, bardzo drogi. Kupując więc tam i sprzedając tu, można było dużo zarobić. Skorzystałem z tego i ja, chociaż nie nazwałbym siebie najcwańszym. Dzięki przyjaźni z informatykami z mojego wydziału Uniwersytetu Warszawskiego zakupiłem dwa komputery, z których jeden sprzedałem, a drugi miałem dla siebie – dzięki temu rozwiązaniu całkiem za darmo.

Sprawa komputeryzacji rosła i rosła, i wreszcie wybuchła na serio. Pod koniec lat 80. już nie można było działać bez tych inteligentnych narzędzi pracy. Pracowałem wtedy w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej i miałem okazję obserwować jak tam przybywają kolejne komputery. Pracownicy instytutu wiwatowali kiedy instalowano stosowne oprogramowanie. Jako informatyk cieszyłem się razem z nimi, ale jako niewidomy również się denerwowałem. Jak bowiem miałem sobie poradzić? O ile na Zachodzie niemal od razu pomyślano o niewidomych użytkownikach i stworzono syntezatory mowy mówiące w różnych językach, u nas panowała w tej sprawie cisza. Musiałem więc używać Optaconu. Oglądałem ekran specjalistyczną kamerką i odczytywałem co tam jest wyświetlone. Ręka odpadała mi ze zmęczenia mięśni, ale nie miałem innego wyjścia – żadnego wyboru. Poszukiwałem go, ale nikt nie miał dla mnie radosnych informacji. „Optaconowałem” wiele godzin dziennie. Każdego wieczoru (bardzo solidnie) oraz kilka razy w innych porach dnia (znacznie krócej) reanimowałem rękę i tworzyłem komputerowe oprogramowanie, zamówione przez moich szefów z Instytutu. Aktywnie poszukiwałem rozwiązania tej trudnej sytuacji i to dokładnie z egoistycznych powodów. Myślałem, że znajdę syntezator angielskiej mowy, który zdoła opowiedzieć co widać na ekranie. Prawie mi się udało. Okazało się jednak, że znaleziony syntezator na komputer Amstrad 6-128 jest świetny, ale niestety Amstrad był wystarczający dla zabawy, a nie dla profesjonalnej pracy programistycznej. Zintensyfikowałem poszukiwania – najpierw syntezatora mowy, który poradzi sobie z moimi zadaniami, a kiedy już wiedziałem, że to nierealne – specjalisty, który zdoła stworzyć ze mną nasz własny syntezator. Znalazłem. Był to Jan Grębecki – elektronik, serwisant, znawca syntezatorów muzycznych, np. Yamachy i Rolanda. Zapytałem go czy może nagrać listę słów, którą już przygotowałem, a następnie wyciąć z nich głoski, niezbędne dla wypowiadania wszystkich słów polskiego języka. Miał wątpliwości czy to możliwe do wykonania, ale się przekonał i zgodził.

W marcu 1988 roku zaprezentował pierwsze nagrania swojego głosu, a kiedy przekazałem mu wspomnianą listę słów i głosek do wycięcia, po trzech dniach to wykonał. Wtedy napisałem program mówiący, który składał głoski w dowolne słowa i mieliśmy okazję do świętowania! Niedługo potem przekazałem Janowi program intonacyjny, który intonował jak my. Dla każdego zdania uśredniony ton krtaniowy Jana podwyższałem albo obniżałem. Ostateczny ton generowanej syntezy zależał od rodzaju zdania, miejsca słowa w zdaniu oraz numeru sylaby w wypowiadanym słowie. Jak się okazało, intonacja z roku 1988 była najbardziej naturalna, mimo sztuczności samego nagrania. O naszej syntezie mowy mówiono, że jest bardzo sztuczna, kosmiczna. Nasze komputery na licznych prezentacjach odczytywały wiersz Juliana Tuwima „Lokomotywa”. Ileż to było radości! Cieszyliśmy się my, jako autorzy, cieszyli się niewidomi, którzy czekali na mówiące komputery, cieszyłem się ja i to podwójnie – jako autor i użytkownik.

W roku 1989, dysponując syntezatorem mowy i chcąc go przekazywać innym niewidomym użytkownikom, założyliśmy firmę Altix – firma niewidomych dla niewidomych. Stworzyłem program odczytujący tekst wyświetlony na ekranie, dodałem do niego wiele funkcjonalności, jak notatnik, kalkulator, zegar, generator bazy danych itd. I mogliśmy uznać, że powierzone nam zadanie zostało wykonane.

Od tamtego czasu pracuję z komputerem wiele godzin dziennie. Teraz już nie piszę programów, a jedynie czytam wiadomości, liczne informacje i dużo piszę. Przez cały czas towarzyszy mi głos naszego syntezatora. Głos Jana Grębeckiego rozlega się wokół mnie kiedy nastawię go w miarę cicho, a kiedy zgłośnię, hałasuje na cały dom. Czasem przychodzą do mnie domownicy i zwracają uwagę, że trochę przesadzam. Przyciszam syntezator i pracuję nadal. Z syntezatorem powstały tysiące listów, setki notek i artykułów, 60 książek, z czego połowa to konkretne, autorskie dzieła. Czy to wygodne i fajne, że we własnym pokoju ciągle słyszę ten sam, sztuczny, jakby kosmiczny głos Jana? Otóż nie!

Zauważyłem liczne konsekwencje użytkowania syntezy mowy. Kiedy słucham mówiącego do mnie komputera, nikt nie może mi przeszkodzić. Okazało się, że także nikt nie chce. Muszę wyłączyć syntezator, by ktoś zechciał do mnie przyjść. Inaczej nie tylko przybyłemu jest niekomfortowo, lecz także ja czuję się skrępowany. Czasem nie wiem co do mnie mówi komputer oraz co mówi mój rozmówca!

Kilka lat temu nieco pogorszył mi się słuch. Dopiero wtedy zainteresowałem się wpływem dźwięku syntezatora na mój słuch. Niezaprzeczalnie pogarsza się. Najwyraźniej nie wolno przeeksploatowywać narządu słuchu. Synteza mowy jest sztuczna i słuchana zbyt długo, na przykład 10 czy 12 godzin dziennie, po prostu szkodzi.

Wreszcie dobrnąłem do sedna. Czy sądzą Państwo, że można jednocześnie słuchać informacji odczytywanych przez syntezator mowy i muzyki? Otóż nie za bardzo. Gdyby chodziło o muzykę tuzinkową, może by się udało. Kiedy jednak ja lubię muzykę poważną, współczesną, jazzową, albo ambitny rock, syntezator mowy mi to uniemożliwia. Jak to wygląda w praktyce?

Włączam komputer, który po załadowaniu systemu zgłasza się do pracy – jak? Poprzez głos syntezy mowy. Zaczynam swoją codzienną pracę. Przy każdej operacji komputer mówi. Dysponuję brajlowskim monitorem i mogę odczytywać tekst w brajlu. Robię tak nie raz, ale jednak tylko wtedy, kiedy muszę zapoznać się ze szczegółami tekstu, który czytam albo piszę. W innych przypadkach o wiele lepszą metodą jest wysłuchiwanie syntezy mowy. Niestety nie da się jednocześnie słuchać muzyki. I co sądzicie – mowa syntetyczna przeszkadza bardziej muzyce, czy muzyka rozumieniu komputerowego tekstu? Otóż przeszkadzają sobie nawzajem po równo! W związku z tym, że pracuję cały dzień, niemal zaprzestałem słuchania moich płyt. Leżą w szufladzie i czekają na lepsze czasy. Marzę o nich coraz częściej, a sytuacja jakoś nie chce się poprawić. Bliscy namawiają mnie do odpoczynku, ale to nie jest proste. Zarówno Fundacja Szansa dla Niewidomych, jak i moja firma Altix wymagają dużo pracy. Gdybym jej nie lubił, pewnie zasiadałbym w wygodnym fotelu i słuchał. Tak się jednak składa, że uwielbiam przede wszystkim moją pracę i ciągnę do niej jakbym był nawiedzony. Może jestem!

Płyty czekają i nie wygląda na to, by szybko się doczekały. A jest czego słuchać. Przy mnie szuflada z płytami będącymi kompendiami wykonawców jazzowych i rockowych. Obok płyty pojedyncze, wyłącznie historyczne, czyli takie, które przeszły do historii tzw. muzyki rozrywkowej. Na regale za szybą boxy z muzyką poważną – kilkadziesiąt płyt z utworami Chopina, obok Bach, Beethoven, Reger, Messiaen, Debussy. Na osobnej półce DVD z muzyką z koncertów. Coś nieprawdopodobnego, znaczy wspaniałego. Ba, w innych szufladach płyty z książkami audio – tysiące! Kiedy więc moja Fundacja i Firma będą tak dobrze zorganizowane, że wezmę sobie urlop i zamknę się nie tylko w swoim pokoju, ale także w świecie najwybitniejszych muzyków, albo dla zmiany zajęcia – pisarzy? Kiedy więc nie będę musiał mieć włączonego komputera i gadającego kosmicznym głosem syntezatora mowy, który daje mi pracę i zarobki, ale także wszystko zagłusza? Czy kiedyś to nastąpi i będę wolny od tego specyficznego hałasu?

Dzięki realizacji projektu, pojawiły się nam ciekawe przemyślenia…

Bez muzyki ani rusz!

Nie widzimy, ale nie jesteśmy zamknięci – przecież słyszymy! „Otwieramy” uszy i już się wydaje, że także widzimy. Wtedy dociera do nas muzyka świata, a wśród niej muzyka artystów, których lubimy. Z takim samym zaciekawieniem i uznaniem słuchamy dźwięków przyrody, odgłosów codziennej aktywności otoczenia, jak i sztuki stworzonej przez wybitnych artystów. Nie znam lepszego sposobu na bycie niewidomym, jak widzenie poprzez słuchanie. Nawet dotyk nie jest takim świetnym narzędziem zastępującym brak wzroku. No więc my, niewidomi, nie musimy „zamieniać się w słuch”, bo cali na co dzień jesteśmy słuchem.

Jako dwunastoletni chłopiec dostałem cudowny prezent – gitarę! Jeszcze widziałem. Mogłem ją obejrzeć i się nią zachwycać. Była tania i raczej byle jaka, ale dobrze, że w ogóle była. Taka zwyczajna, NRD-owska, zatem wyprodukowana w naszym polityczno-ekonomicznym bloku. Celowano wtedy nie tyle w zaspokajaniu marzeń, lecz w najlepszym przypadku zaspakajaniu podstawowych potrzeb i nieudolnym dowodzeniu, że w systemie socjalistycznym też jest dobrze. Sprezentowała mi ją ciocia, bardzo dla mnie miła i kochająca. Kupiła ją nie przypadkiem, wiedziała bowiem o moich muzycznych marzeniach. Pracowała w ówczesnej centrali muzycznej, dystrybuującej instrumenty na cały kraj i w sytuacji braków na rynku wszystkiego, użyła swoich możliwości dla jej zdobycia. Nic wtedy nie było proste. Przywiozła ją do Lasek, gdzie się uczyłem. Ba, uczyłem to za mało powiedziane. Ja tam mieszkałem – oczywiście w internacie. Wziąłem gitarę do rąk i zrozumiałem, że nie umiem grać. Tak samo nieudanie wziąłem do rąk skrzypce, kiedy miałem 7 lat. Jak zagrać cokolwiek, gdy się tego nie potrafi? Tak czy inaczej wszyscy wiedzieli, że marzę o byciu muzykiem. Miałem tak od początku życia. Jako malec brzdąkałem, stukałem i podśpiewywałem sobie. Od wtedy do teraz, kiedy tylko stykam się z jakimś instrumentem, brzdąkam i brzdąkam i nie ma żadnego znaczenia czy umiem, czy nie umiem grać. Nie o to przecież chodzi, lecz o możliwość opowiadania o swoich emocjach. Muzyczny język cenię tak samo jak werbalny. Muzyczna ekspresja jest nie do zastąpienia w wielu sytuacjach. O wiele łatwiej zagrać radość czy smutek niż o nich powiedzieć. Wiecie przecież, że o miłości często się gra, a rzadziej mówi?

Uczyłem się grać na gitarze i wyglądało to optymistycznie. Miałem bowiem dobrych nauczycieli – dwóch moich niewidomych przyjaciół z klasy. Jednym z nich był Janusz Skowron, późniejszy wybitny muzyk jazzowy. Drugi był kompletnym amatorem, który sam nauczył się grać najpierw na akordeonie, a potem na perkusji. Po drodze sam wymyślił jak ułożyć palce na gryfie, by zagrać gitarowe akordy i mi je pokazał. Przy tej okazji zrobił dla mnie coś o wiele ważniejszego – nauczył samodzielnego poszukiwania kolejnych chwytów. Obaj już odeszli, a jak właśnie widać, mimo tylu lat została wdzięczność i moja pamięć o nich.

Nauczyłem się nie tylko grać, ale także czegoś o największym znaczeniu – muzycznego języka, dzięki któremu przekazuje się rzeczy trudne do wypowiedzenia. I żyję sobie z muzyką na co dzień – a to gram, a to słucham, a zawsze mi za mało. Szkoda, że brakuje czasu. Gdybym go miał, opowiedziałbym o wszystkim, a tak mogę opowiadać jedynie troszkę.

Kiedy moje muzykowanie jest o czymś, słuchacze znający ten język wiedzą co „mówię”. Mogą zamknąć oczy i wyobrazić sobie obrazy związane z przekazywanymi treściami. Zawsze też w tym pomagam. Poza graniem dźwięków, opowiadam. Nie, to nie to samo co sama muzyka. Słowa są jakby obok muzycznej narracji i dodatkowo ją wyjaśniają. Ułatwiają jej odbiór. I może nie w samych słowach rzecz, lecz w nastroju, który tworzą.

Skąd muzyk wie, jak przekazać emocje? Które dźwięki i jak powinny być zagrane, by były pasujące do nastroju, który ogarnia muzyka, na przykład dla radości z wykonania zadania i uzyskania dobrej oceny, albo przeciwnie – dla żalu, gdy miało dojść do miłego spotkania, a nie doszło? Jak zagrać o cudownym krajobrazie albo dziele sztuki, względnie o niepokojącym, przyrodniczym zjawisku? Nie jestem muzykologiem, nie będę więc próbował tego przedstawić. Po prostu tak jest, że znamy funkcję przyporządkowującą dźwięki do przeżywanych emocji i bardzo lubimy z tego korzystać.

Skoro tak, nietrudno uwierzyć, że kiedy zamieniam się w słuch, intensywnie przeżywam to, co grają inni muzycy. Zamykam oczy i jak tylko odblokuję tę możliwość, pojawiają się w mojej wyobraźni liczne obrazy. Czy są przypadkowe i wynikają wyłącznie z moich osobistych nastrojów i myśli, czy jednak bardziej z wysłuchiwanych „opowieści”? Otóż na pewno są moją z nimi rozmową. Kompozytorzy i odtwórcy „wysyłają” swoje emocje, a ja „oglądam” to, o czym oni „mówią”. Jeśli tak słuchać muzyki, wszystko staje się wspaniałe. Właśnie w ten sposób dźwięki wiążą się z obrazami, których brakuje kiedy się nie widzi. Muzyka wypełnia tę lukę i staje się coraz bardziej niezbędna. Co więc sobie wyobrażam, kiedy słucham poszczególnych kompozytorów i odtwórców klasycznych, współczesnych, rockowych czy jazzowych?

Sądzę, że moja wyobraźnia niczym się nie różni od innych. Wszyscy mamy podobnie działające trzecie oko. Będąc wychowani w tym samym kręgu kulturowym, żyjemy tymi samymi symbolami i mamy wspólne wyobrażenia, o których decydują nie tylko muzyczne dźwięki, ale także związane z nimi (zapisane czy wypowiedziane) treści. Przecież często mamy do czynienia z komentarzami czy to samych kompozytorów, czy ekspertów i słuchaczy. Nawet kiedy nie wiemy co mieli na myśli, możemy polegać na wiedzy ogólnej, wewnątrz której się poruszamy. Docierające do nas narracje nakładają się na siebie i działają na naszą wyobraźnię. Słuchając muzyki odczuwamy emocje – każdy na swój sposób, ale mają one wspólny mianownik. Obdarzeni dużą wyobraźnią, stosownie do tego sięgamy do osobistych przeżyć i przedstawiamy związane z nimi obrazy. Ja właśnie tak mam. Uszy „otwarte”, dwoje oczu – zamknięte, a trzecie „otwarte”. Pojawia się to tylko wtedy, gdy to odblokuję. Kiedy jestem zajęty czymś innym, oko „milczy”. Kiedy nie zajmuję się niczym, a tylko słucham, oko ożywa i przeżywam miłe chwile.

Co ogląda moje trzecie oko, kiedy powietrze rozruszane energią i emocjami muzyków tak cudownie drga? Ba, trudno o tym mówić. Obrazy zależą nie tylko od samej muzyki, ale także od nastroju i wydarzeń, w których biorę udział. Wreszcie trzecie oko sięga także do bazy wiedzy nagromadzonej od dziecka i zaczyna się spektakl.

Chopin – pokój ciszy w internacie w Laskach. To tam Janusz Skowron zasiadał po prawej stronie pianina, Wojtek Maj po lewej. Grali na cztery ręce i było fantastycznie! Widzę ich siedząc na krześle z tyłu. Bliżej nich wychowawczyni i kilku kolegów. Jedni z twarzami ludzi zachwyconych, inni tylko zwyczajnie radośni. Ja siebie nie widzę, a tylko wiem, że ta muzyka zgadza się z moim marzeniem, by grać. To tam chowałem się przed innymi i nieudolnie próbowałem zagrać znane mi, popularne piosenki: „Jest taki dzień” z albumu „Dzień jeden w roku”, „Norwegian wood” Betlesów, „Cała jesteś w skowronkach”.

Kiedy indziej Mazowsze, dom, w którym urodził się Fryderyk, dom, którego chyba nigdy nie widziałem, a tylko go sobie wyobrażam – niski, parterowy, rozległy, zwyczajny, niebogaty, skromny, z dwuspadzistym dachem koloru brunatnego z mniej więcej żółtymi ścianami. Pojęcia nie mam czy tak jest w rzeczywistości. Albo mazowiecki krajobraz – Puszcza Kampinoska, która dotyka zarówno Żelazowej Woli, jak i podwarszawskich Lasek z ośrodkiem dla niewidomych. Pewnie tam biegał, a później, przed wyjazdem z kraju, przechadzał się genialny kompozytor i pianista. Pewnie gdzieś tam oglądał i słuchał polskich mazurków, kujawiaków i oberków. Może również ten krajobraz pomógł mu stworzyć koncerty: e-mol i f-mol. Nie wydaje mi się, by ta piękna mazowiecka przyroda mogła prowadzić do sonaty b-mol.

Miles Davis – amerykańskie miasto, pewnie Nowy Jork, ulica, mnóstwo samochodów i pieszych, różnokolorowi i bardzo rozgadani, wszyscy: „Co u ciebie?”, „Wszystko w porządku”. Obok wysokie budynki z dziesiątkami okien, w jednym z nich Miles z trąbką, albo Joe Zawinul za klawiaturą syntezatora, ukrytego za okienną szybą. Może starszy facet z trąbką w rękach, ustnikiem w ustach, stojący obok jakiegoś bufetu, a na nim fajeczki i szklaneczka z whisky? Gra i opowiada o świecie pełnym technologii, rozgardiaszu i ludzi biegnących tak szybko, że już nie wiedzą gdzie i po co, albo zmęczonych, ze zdziwioną miną – co tu właściwie się dzieje?

Jimi Hendrix – stoi z gitarą nad głową. Trzyma ją w rękach i nie dość, że to trudne, pracuje palcami na gryfie i gra. Widzę jego twarz, niewyraźną, przyciemnioną, włosy szalone jak on cały. Jest w jakiejś koszulce z nadrukiem, będącym zapewne wezwaniem do pokoju. Jest na scenie, a obok kotłują się fani. Gdyby tylko mogli, wskoczyliby na scenę i rozerwali Jimiego na kawałki. On uśmiechnięty, ale w jego twarzy widać klęskę. Ma ponad 26 lat i już niedługo ciało odmówi mu posłuszeństwa. Jako że wiem o jego życiu, moje trzecie oko to widzi.

Jan Garbarek – norweski las nad brzegiem morza. Wysoki klif i fale pędzące w jego stronę, jakby chciały go obalić. Muzyk stoi z saksofonem w rękach i gra jak nawiedzony. Jego muzyka wywołuje dreszcze w całym ciele, a trzecie oko widzi kolejne fale – tym razem rozchodzące się w powietrzu, niby bezbarwne, jednak leciutko zabarwione mało odczuwalnym odcieniem. Fale obu żywiołów łączą się na dole obrazu i interferują ze sobą, a Jan gra i gra. Woła o szczęście wśród tej chłodnej, norweskiej przyrody, kiedy ludziom, o wiele słabszym od jej sił, nie jest lekko.

Jimi Page z Led Zeppelin i ich „Schody do nieba” – schody? Jednak nie! Raczej piękna panienka, która tak łatwo chciała mieć wszystko, a wreszcie zrozumiała, że tak się nie da. Albo piękny pejzaż z nielicznymi drzewami nad małym strumykiem, a obok gość z fletnią pana, albo zwykłym flecikiem, i gra. Patrzy na rozchybotane gałęzie drzewa stojącego obok i zaczyna się solówka gitary. Brzmi tak, jak świecą błyszczące koraliki związane biało-złotym łańcuszkiem. Kolejne dźwięki trafiają do środka duszy. Jak paciorki koralików dotykają skóry na piersiach dziewczyny i starają się dotrzeć do jej serca. To życiowe mądrości, których jej brakowało. I zaczyna śpiewać Robert Plant, i wszystko jedno jakie to słowa, bo ważny jest sam jego głos. Słyszymy zaproszenie do piękniejszego świata, w którym wszystko wygląda ładniej niż wtedy kiedy nam się nie wiedzie.

Wreszcie dźwięki znikają i zostaje piękna cisza. Jedni odkładają trąbki, flety i gitary, inni zamykają klapę fortepianów. Ja zamykam trzecie oko, bo musi odpocząć i nasączyć nową treścią. Jaką? Kiedy? Jeszcze nie wiadomo. Czas wrócić do rzeczywistości, prawda?

Dźwięki, które nam (niewidomym) opisują i wyjaśniają otoczenie, a poprzez ich liczność i rozmaitość wręcz cały świat, uzupełniają nam wszelkie niedostatki związane z brakiem wzroku. Tak jak widzący otwierają szeroko oczy, by widzieć i rozumieć jak najwięcej – my nadstawiamy uszu, by słuchać i słuchać, a kiedy dobrze się skoncentrujemy – słyszeć i słyszeć. Powszechnie się uważa, że my lepiej słyszymy, ale zawsze wyjaśniamy, że jedynie lepiej słuchamy. Co z tego wynika? Jaki mamy z tego pożytek? Otóż dzięki temu „lepszemu słyszeniu” możemy potwierdzić, że żyje się nam interesująco. Tak jak widzący potrafią mieć kolorowe życie, my potrafimy stworzyć atrakcyjne, dźwiękowe widowiska. Raz polegają na spotkaniach z innymi ludźmi, rozmowach, dyskusjach, wymianie wiadomości czy poglądów, a kiedy indziej na wtopieniu się w dźwięki otaczającej nas przyrody i głosy żyjących obok zwierząt. Dla każdego coś miłego i na pewno, jeśli tylko chcemy i się otworzymy na odbiór, a nieco przyhamujemy własne nadawanie, mamy w czym wybierać.

Docierające do nas dźwięki mogą być pozytywne albo negatywne, optymistyczne albo pesymistyczne. To, co słyszymy i czego chcemy słuchać, w dużym stopniu zależy od nas. To my sami wybieramy czego otrzymamy więcej. Nie musimy rozmawiać z każdym, ale też nie musimy wiedzieć o sprawach, które nas nie cieszą. Możemy ograniczyć swoje kontakty i relacje o otoczeniu do jedynie dobrych wiadomości, a złe ucinać. I tak, możemy rozmawiać głównie z przyjaciółmi, a nie przeciwnikami, z ludźmi wiedzącymi więcej, a nie wkraczającymi w nasz świat z byle jakimi wiadomościami, a tylko sprytnie nam przedstawianymi, czasem wręcz nieuprzejmie i impertynencko. Możemy słuchać o sukcesach, a nie porażkach, albo o optymistycznych historiach, a nie narodowych czy rodzinnych wpadkach. Możemy poznawać świat, zaczynając od kraju, albo rozpędzić się i wyjeżdżać dalej, odwiedzać muzea, zabytki, galerie sztuki, dobrze zorganizowane i dostosowane galerie handlowe, a nie odwrotnie. Wybór jest ogromny i mimo, że i tak będziemy musieli wysłuchać jakichś negatywnych wiadomości, dzięki możliwości wyboru ogromną większość będą stanowiły wiadomości dla nas dobre.

Usiądźcie na środku obiektu, gdzie po lewej i prawej stronie, z przodu i z tyłu dzieli Was od ścian mniej więcej tyle samo przestrzeni. Wyciszcie emocje, zapomnijcie o sprawach, które niepokoją i zamieńcie się w słuch. Poczekajcie aż się zacznie dźwiękowe widowisko, by się przekonać, że jest równorzędnie atrakcyjne i ważne jak obrazy, które ogląda się oczami. Gdzie Was zapraszam? Oczywiście – do kościołów! Na co? Pewnie, że na koncerty organowe. Jeśli nie uda się trafić na autentyczny koncert, organiści grają także podczas Mszy Świętych. Mogą na nie przyjść zarówno ludzie wierzący, wyznawcy wybranego kościoła, religii, jak i niewierzący, którzy lubują się w takich klimatach i dźwiękach. Gdzie należy pojechać?

Miejsc, gdzie wystarczy nadstawić uszu i przy przymkniętych powiekach poczuć się jak w raju jest wiele. Archikatedra św. Jakuba w Szczecinie jest wspaniała – ogromna, dostojna, bogata i piękna. Nie mogę widzieć jej uroku, ale opowiedzieli mi o niej przyjaciele, z którymi tam byłem. Zasiadłem więc mniej więcej na środku i doczekałem się dźwięków prosto z Nieba. Organista zaczął grać i już nic się nie liczyło, tylko te dźwięki, które płynęły przez całą objętość powietrza, wypełniając obiekt. Organy nieco inne niż gdzie indziej. O ich budowie i historii można przeczytać w Internecie, więc nie będę tego cytował, chcę natomiast podzielić się ogarniającymi mnie odczuciami, kiedy słuchałem tej muzyki. W tym bowiem przypadku dźwięki były jakby jaśniejsze. Słyszałem wyraźniejsze wysokie częstotliwości, sprawiające, że organy brzmiały bardziej jak instrumenty wiolinowe niż dęte. Tutaj bardziej skrzypce niż trąbki i puzony. Ale nie to, żeby brakowało miłego basu, a tylko że i on brzmiał jaśniej. Dźwięki unosiły się w przestrzeni, a słuchacze zakochani w takiej muzyce razem z nimi. Jedni unoszą się wtedy do Boga, inni do wyższej świadomości, a wszyscy cieszą się, że mamy także słuch, a nie jedynie wzrok.

Odwiedziłem kolejny kościół – Bazylikę Mariacką w Gdańsku, katedrę o jeszcze większej sławie niż Katedra Szczecińska. Wysłuchałem organów, które znam o wiele lepiej. Często bywam w Trójmieście, a za każdym razem odwiedzam to miejsce. Te organy są jakby bardziej oczywiste. Ich dźwięk mnie nie zaskakuje. W jakiś sposób nabrałem przekonania, że właśnie takie organy są standardowe, ale być może jest zupełnie odwrotnie. Co ważne, w każdym miejscu, gdzie są muzycznie i historycznie wartościowe organy, grają na nich muzycy wybitni. Okazuje się, że nawet podczas zwykłej Mszy Świętej nawet najpopularniejsze pieśni można grać nowocześnie. Słyszymy wtedy skomplikowane akordy, ułożone adekwatnie do głównej melodii, a towarzyszą im przechadzki po basowej klawiaturze, na której muzyk gra stopami. Sama katedra w Gdańsku może jest nawet nieco większa od szczecińskiej, ale nie jestem tego pewny. Nie zmierzyłem ich i nie widziałem odległości, a słuchem czy krokami podczas zwiedzania znaczącej różnicy nie wychwyciłem. Wiem coś innego, bardzo ważnego – są potwierdzeniem ludzkiej przemyślności i pracowitości, zarówno ze strony architektów, budowniczych tych obiektów, jak i ludzi dbających o nie teraz. Są też świadectwem współpracy różnych narodów, wbrew przykładom konfliktów pomiędzy nimi.

W Katedrze Oliwskiej znajdują się najsłynniejsze organy w Polsce. Tam byli chyba wszyscy rodacy i goście z zagranicy, niektórzy czynią to wielokrotnie w ciągu swojego życia. Podobnie ja. Tym razem jednak byłem tak samo ucieszony, jak zawiedziony. Dźwięk cudowny, odgłosy poruszających się figur także, ale dlaczego organista grał jedynie 20 minut? Całość występu zajęła niecałe 30, ale przecież w jego skład wchodzi rozległa zapowiedź wyjaśniająca z czym mamy do czynienia. Jest wygłaszana po polsku i w innych językach, toteż trzeba troszkę poczekać na samą muzykę. Poczekaliśmy więc, ale wtedy zostało już tylko wspomniane 20 minut. Szkoda, kiedy same organy są tak wspaniałe. Kto je zbudował, kiedy i jak, można odczytać w sieci, a ja jedynie dodam, że po wysłuchaniu organów w katedrze szczecińskiej i gdańskiej, byłem trochę zaskoczony. Otóż tamte dwa wywarły na mnie większe wrażenie. Może wynikało to z mojego osobistego nastawienia, aktualnego nastroju – czy ja wiem, jednak muszę to odnotować, bo może dotykamy kolejnego przykładu efektywności dobrej promocji, względnie jej braku.

I tak, nawet gdybym widział, zamknąłbym oczy i oddał się urokowi tych dźwięków, niezależnie od osobistych przekonań wiedziałbym, że mam do czynienia z muzyką płynącą z Nieba, przygotowaną specjalnie dla tak nawiedzonych zwiedzających jak ja. Namawiam – jedźcie tam i posłuchajcie!

Przedstawiłem wyjątkowe wrażenia i emocje, które przeżyłem podczas odwiedzin kilku polskich katedr. Nie rzecz w samym przebywaniu w kościelnych murach, lecz w muzyce, której można tam wysłuchać. Wspomniałem więc wizytę w archikatedrze szczecińskiej i gdańskiej. Zasiadłem w tamtejszych ławach i rozkoszowałem się dźwiękami organów. To rzecz niebywała, kiedy naciśnięcia klawiszy na ich klawiaturach uruchamiają drgania ogarniające najpierw przestrzeń wnętrza sanktuarium, a w ich konsekwencji zmysł słuchu i całe „JA” obecnych. Ba, gdyby chodziło tylko o ich moc. Są tak bogate, zróżnicowane i wręcz „kolorowe”, że nic tylko zamilknąć i całego siebie sprowadzić do najszerzej otwartych uszu i serca. Usiadłem więc w kościelnych ławach i przeżyłem emocje głębokiego oczarowania. Coś niesamowitego jak potrafi wzruszać wydawałoby się takie proste i oczywiste zjawisko fizyczne, polegające na drganiu otaczającego nas gazu. Dźwięki z nieba, ale nie tego kosmicznego, gdzie nic nie może drgać, ponieważ brakuje tam materii, lecz Nieba Stwórcy, który tak wszystko zaplanował i zrealizował, byśmy tu na Ziemi mieli czym się fascynować.

Muzyka to rzecz dana każdemu, ale nie wszyscy cieszą się nią tak samo mocno. Ja natomiast cieszę się nią ogromnie. Czy chodzi jedynie o autentyczny i przemiły, fizyczny rezonans, czy raczej bogatszą od innych własną wyobraźnię, powodującą uruchomienie reakcji duszy… Spróbujmy porozumieć się, że nie do końca to wiadomo. W każdym razie ci, którzy zwracają uwagę na dźwięki, lubią się wsłuchiwać w muzykę świata i wiedzą o czym piszę. I proszę sobie wyobrazić, rok po tamtych przeżyciach spotkało mnie mniej więcej to samo.

Wyjechaliśmy na wakacje – tym razem naprawdę daleko – do Danii (oczywiście samochodem). Najpierw Niemcy – Rostock i Kilonia, potem granica i Kolding, gdzie po cudownym barbecue skręciliśmy na wschód w stronę Kopenhagi. Można się do niej dostać samochodem, mimo konieczności przejechania przez dwie poważne wyspy. Właśnie ich wielkość spowodowała konieczność wybudowania dwóch mostów – jeden łączy Półwysep Jutlandzki z wyspą Fionia, drugi Fionię z Zelandią. Proszę sobie wyobrazić nasze emocje, kiedy byliśmy na tym drugim moście, nad cieśniną Wielki Bełt. Ma aż 18 kilometrów długości i wiedzie nad wodami Bałtyku, w najwyższym miejscu 75 metrów nad poziomem morza.

Zwiedzaliśmy stolicę Danii i jej okolice, ale dla mnie celem głównym była kopenhaska katedra, w której spodziewałem się usłyszeć wyjątkowe organy. Chodzi o katedrę Marii Panny (duń. Vor Frue Kirke). To bodaj najważniejszy luterański kościół w Danii. Za Internetem:

Pierwotnie była to świątynia drewniana, zbudowana z polecenia biskupa Roskilde Pedera Sunesena, poświęcona w 1209 r. Od końca XII w. była świątynią kamienną, prawdopodobnie romańską. Odbudowana w stylu gotyckim i powiększona po pożarze w 1316 r. W 1515 r. wieża katedry otrzymała gotycką iglicę. W pierwszych latach reformacji katedra była ostatnim bastionem katolicyzmu w Kopenhadze. W 1530 r. została zdemolowana przez rozwścieczony tłum protestantów. Po wielkim pożarze w 1738 r. odbudowano ją w stylu baroku niderlandzkiego. Podczas bombardowania Kopenhagi we wrześniu 1807 r. przez flotę brytyjską, która celowała w wysoką na ponad 100 metrów wieżę, spłonął dach barokowej świątyni i jej wnętrze. Postanowiono nie odbudowywać świątyni, lecz zburzyć ruiny i wznieść nową katedrę. Obecnie, po odbudowie z lat 1817-1829, ma charakter neoklasycystyczny. Jej fasadę tworzy portyk złożony z 6 kolumn i tympanonu wyobrażającego Chrystusa ze swoimi uczniami. Po obu stronach portyku znajdują się pomniki z brązu. Jeden z nich wyobraża Mojżesza, drugi Dawida. Wnętrze świątyni jest dosyć surowe i oszczędne w wystroju, utrzymane w jasnych kolorach. Tworzy je galeria składająca się z 28 kolumn (po 14 z każdej strony nawy głównej), wzdłuż której zostały ustawione marmurowe rzeźby Bertela Thorvaldsena wyobrażające 12 apostołów. W ołtarzu głównym znajduje się kolejna jego rzeźba przedstawiająca Chrystusa. Duńskiego rzeźbiarza doceniano także nad Wisłą. W 1820 r. otrzymał zlecenia na najważniejsze ze swoich polskich realizacji. Pierwszą z nich jest konny pomnik księcia Józefa Poniatowskiego z roku 1832, którego wierna replika stoi przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Oryginał został zniszczony w czasie II wojny światowej. Drugim słynnym dziełem Thorvaldsena, stworzonym na zamówienie Polaków, jest pomnik Mikołaja Kopernika z roku 1822, który znajduje się przed Pałacem Staszica, czyli niegdysiejszą siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

Półkoliste, ozdobione kasetonami sklepienie katedry jest utrzymane w kolorze białym. Przed ołtarzem znajduje się marmurowa chrzcielnica w kształcie klęczącego anioła trzymającego w dłoniach wielką muszlę morską. W latach 1445-1648 katedra była kościołem koronacyjnym królów duńskich i nadal jest wykorzystywana przez duńską rodzinę królewską. Katedra posiada świetne, nowoczesne organy. W XIX w. organistami byli tam m.in. dwaj sławni duńscy kompozytorzy: Christoph Ernst Friedrich Weyse i Johan Peter Emilius Hartmann.

Właśnie z powodu przytoczonych tu informacji nabrałem przekonania, że te organy muszą być świetne i się nie zawiodłem. Dotarliśmy tam na niedzielną mszę – oczywiście luterańską. Uf, co tam się działo! Mszę odprawiła pani pastor – kobieta w średnim wieku, poważna, zamyślona, zaangażowana. Nie rozumieliśmy co prawda jej duńskiego kazania, ale nie przeszkodziło nam to w rozkoszowaniu się miejscem i dźwiękami. Wierni skupieni, wyciszeni, zdyscyplinowani. Można było odnieść wrażenie, że jest to grono elitarne. Staraliśmy się zachowywać jak oni, dostrzegając różnice pomiędzy tym, jak się celebruje mszę tam i u nas. I zaczęło się to, na co czekałem. Zabrzmiały organy! Coś niesamowitego – brzmiały inaczej niż w Polsce. Nasze brzmią ostrzej, wyraźniej, jakby na kolor srebrny z silnymi basami, a tamte łagodne, jakby zmatowiałe, może wpadające w brzmienie wiolonczeli. I grał organista – wybitnie, mądrze, nowocześnie, że aż chciało się tam być i być. Zaraz potem zabrzmiał chór – Boże, jaki świetny! W życiu nie słyszałem takiego zgrania, swobody, wibracji, dokładności. Chór duży, liczny, a żadnego błędu ani potknięcia. Wszystko równiutko, bez odchyleń co do wysokości dźwięków i ich głośności!

Byłem świadkiem celebracji udzielenia wiernym Komunii Świętej. Pani pastor, z drugą kobietą, pełniącą rolę jakiegoś rodzaju asysty, udzielała jej kolejnym grupom osób – może 15 naraz, najpierw opłatek, potem – domyślamy się – wino. Wierni podchodzili z kolejki, jakby było to wcześniej uporządkowane, zaaranżowane, jedni po drugich, wszystko w skupieniu, milczeniu, a w tle Komunii te organy i chór, i trwało to naprawdę długo i długo, a i tak jak dla mnie zbyt krótko. Po mszy pastor podchodziła do wiernych i czy to rozmawiała, czy jedynie się z nimi żegnała, a może dziękowała za udział, niektórym podawała rękę. Zapewniam, że w sumie było to dla nas duże przeżycie.

Ruszyliśmy w drogę powrotną – najpierw do Hamburga, potem Brunszwiku. I co mnie tam spotkało? Otóż w Hamburgu znaleźliśmy kolejne cudowne organy. Za Internetem:

Kościół św. Michała (Hauptkirche), najbardziej znany spośród pięciu głównych kościołów Starego Miasta, jest kościołem ewangelicko-luterańskim. Jego wysoka wieża, zakończona smukłą, miedzianą kopułą, zwana pieszczotliwie „Michel”, była postrzegana przez stulecia przez przybywających od strony morza jako pierwszy rozpoznawalny symbol miasta. Tak jest również i dzisiaj, gdy jego wieża wraz z pięcioma innymi wysokimi wieżami w okolicy (wieże pięciu głównych kościołów oraz wieża ratuszowa) dominuje, niczym korona, nad zabudową centrum Hamburga. Wieże te są zarazem nielicznymi, ocalałymi ze zniszczeń wojennych świadkami szczególnej historii tego hanzeatyckiego miasta. To najważniejszy i najpiękniejszy kościół barokowy w północnych Niemczech, który obok drezdeńskiego kościoła Najświętszej Maryi Panny jest główną świątynią protestancką Niemiec. W nim świętowano zakończenia wojen. Nad głównym portalem umiejscowiony jest wielki, brązowy posąg patrona świątyni, Archanioła Michała, przedstawiający jego zwycięstwo nad diabłem.

I tutaj przeżyłem coś niesamowitego. Nie byliśmy na mszy świętej, ponieważ wszelkie dostępne anonse głosiły, że odbywają się tam jedynie modlitwy przy muzyce – organowej oczywiście. Spektakl trwał zaledwie 20 minut, a chciałoby się, by trwał „wiecznie”. Trzykrotnie zabrał głos pastor. Ponownie nic nie rozumieliśmy, ponieważ mówił w nieznanym nam języku niemieckim. Nic – to może jednak przesada, bo jednak używał słów jasnych dla każdego – Jezus Christ, Jan Sebastian Bach itp. Jego refleksje skoncentrowane na tekście Biblii prowadziły do prezentacji trojga z czworga znajdujących się tam organów. Na emporze zachodniej znajdują się organy główne Steinmeyera z 86 głosami i 6665 piszczałkami, na bocznej fernwerk, na północnej, tzw. koncertowej, organy Marcussena, a na wyższej, południowej emporze tzw. organy bachowskie i małe, romantyczne, które znajdują się w krypcie. W roku 2009 dokonano generalnego ich przeglądu i konserwacji. Zbudowano wtedy nowy fernwerk na poddaszu, a także nowe organy bachowskie oraz wspólny dla organów głównych, fernwerku i organów koncertowych, 5-manuałowy, centralny stół gry, ulokowany na emporze koncertowej, będący idealnym rozwiązaniem dla symfonicznej muzyki organowej. Zamysł ich połączenia w jeden instrument, mający łącznie 145 głosów sprawił, iż muzyka rozbrzmiewająca we wnętrzu kościoła dostarcza słuchaczom wyjątkowych przeżyć.

Pierwszy utwór Bacha i pierwsze organy, potem drugie i trzecie, nie bardzo wiem, które z nich kolejno grały. Wszystkie wspaniałe, także bardziej matowe i wyłagodzone w porównaniu z tymi w Polsce, jakby grały skrzypcami, a nie samymi piszczałkami. Było cudownie i każdemu doradzam, by tam zawitał, jak tylko trafi mu się okazja. Pastor elitarny, co było słychać nie tyle w jego niezrozumiałych niemieckich słowach, lecz w sposobie mówienia i tonie głosu. W kościele atmosfera podniosła, wśród obecnych sporo turystów, ale i lokalnych wiernych, wśród nich my z naszym oczarowaniem. Miałem okazję przekonać się, że grać umieją nie tylko Polacy, lecz nawet przeciwnie – organiści w Kopenhadze i Hamburgu wydali mi się nawet w jakiś sposób lepsi, bardziej profesjonalni. Żadnego błędu, niepewności, ogromna koncentracja, powaga i dokładność. A organy – te jakby skrzypcowe, może przypominające nieco nowoczesne syntezatory, które słyszymy w muzyce elektronicznej albo rockowej, wprost niebiańskie. I skąd te dźwięki, które ozdabiają życie takich ludzi jak ja – niewidomych, dużo słyszących, zamieniających brak wzroku na dar słyszenia i dotykania, którzy zanudziliby się w swoim nieco upośledzonym życiu, gdyby nie takie atrakcje jak muzyka organowa czy to tam, w Danii i Niemczech, czy tutaj – w Szczecinie, Gdańsku, a także Warszawie, Krakowie i Kamieniu Pomorskim. A gdyby nie muzyka, to jeszcze te wspaniałe celebracje pełne powagi, mądrości i szacunku do Boga i do innych ludzi. A towarzyszą temu dźwięki zaprojektowane nieprzypadkowo. Jeśli ktoś sądzi, że organy wyniknęły z chwilowego geniuszu, to się myli. Ich dźwięk tak samo oddaje Boską atmosferę, jak „wariactwo” Jimiego Hendrixa, albo stateczność Milesa Davisa oddaje atmosferę współczesnych miast. Wsłuchajcie się w te brzmienia i spróbujcie zastanowić, jaki jest nasz świat, jacy jesteśmy my, albo jacy są ci, którzy potrafią zrzutować otaczającą rzeczywistość w swoich dziełach sztuki. Ba, więcej! Jak to wszystko zostało urządzone i jak z tego korzystamy? Potrafimy sensownie i pięknie, więc tak jak w tych wspaniałych katedrach, czy raczej – jak widzimy teraz – na umęczonej Ukrainie!

Niewidomi w muzyce, cudownej rekompensacie wzrokowej niepełnosprawności

Od samego początku źle widziałem, ale raczej dobrze słyszałem. Od niepamiętnych czasów muzykowałem. Najpierw polegało to na mruczeniu byle czego i upodobaniu do zabawek, które dźwięczały, a gdy miałem 5, 6 lat podśpiewywałem sobie i waliłem dłońmi w cokolwiek, by udawać perkusję. Mówiłem wtedy, że chcę być muzykiem, względnie że na pewno nim będę. Mama w to uwierzyła i wypożyczyła skrzypce od ciotki, która uczęszczała do szkoły muzycznej. Kiedyś brała udział w koncercie dużej orkiestry, chyba chodziło jednak o orkiestrę szkolną, a nie profesjonalną. Skrzypce od niej wylądowały na szafie, bo gdy dostałem je w ręce, nie wiedziałem co z nimi robić. Doświadczenie to powtórzyłem ponad dwa lata temu, kiedy wziąłem do rąk kolejne skrzypce, tym razem w sklepie muzycznym, i znowu nie miałem pojęcia co mam robić, by wydały sensowne dźwięki. Tu lekki, delikatny i zbyt mały instrument, tu smyczek, a tu ja z głupią miną i myśl, by syn, nasz wspólny przyjaciel oraz sprzedawca nie ocenili mnie przesadnie źle.

Skrzypce sprzed ponad 50 lat czekały na szafie na lekcje muzyki, do których ostatecznie nie doszło. Udałem się do szkoły i już na początku pierwszej klasy podstawowej, gdy mama zgłosiła, że chcę być muzykiem, trafiłem na muzyczny test. Nie zdałem go! Nauczyciel stwierdził, że mam za mało słuchu, albo raczej że mój słuch jest za słaby. Prysły marzenia o graniu i koncertowaniu. Całe lata później dowiedziałem się od Janusza Skowrona, że ten gość mógł nie mieć racji. Najpierw należy poćwiczyć słuch, a dopiero potem sprawdzać. Czego nie umiałem podczas tamtego egzaminu? Gdy po raz pierwszy w życiu miałem do czynienia z taką czynnością jak naciskanie tych samych klawiszy co nauczyciel, udawało mi się powtarzać pojedyncze i podwójne dźwięki, ale już nie pełne, 3-dźwiękowe akordy. Wtedy zmartwiłem się tylko na chwilę, bo od razu postanowiłem być matematykiem.

Muzyka jednak ze mną została. Nie ma mowy bym nie miał płyt i to kupowanych czy zbieranych w dwóch celach – by słuchać oraz wspierać muzyków, którzy bez naszych pieniędzy mogliby przestać móc grać. Muzyka to niebywała rzecz – rozkoszna zabawa i bardzo poważny język. Dzięki niej potrafimy wypowiedzieć coś, czego werbalnie nie możemy. Bierze się do rąk gitarę, względnie siada przed klawiaturą pianina, znacznie rzadziej fortepianu, i odgrywa się własną duszę, albo ducha otaczającej rzeczywistości. W tej sytuacji trudno się dziwić, gdy moimi idolami są muzycy, a co dopiero muzycy niewidomi! Jednym z moich idoli jest Ray Charles, o nieznanym powszechnie pełnym nazwisku Robinson. Urodził się w 1930 roku, w Albany, w stanie Georgia. Jego matka (Aretha Williams) pracowała w tartaku, a ojciec (Bailey Robinson) był mechanikiem. Mimo konserwatyzmu Ameryki, szczególnie w tamtych czasach, jego rodzice nigdy nie pobrali się. Szukali nowych życiowych szans i przeprowadzili się do Greenville na Florydzie. Zamiast je znaleźć, nadal im się nie wiodło. Na dodatek odszedł od nich ojciec. Ray w wieku pięciu lat zaczął tracić wzrok, a mając siedem lat za przyczyną jaskry całkiem zaniewidział. Wyobraźcie sobie jego sytuację. My w Polsce, w naszych czasach, byliśmy, a tym bardziej jesteśmy otoczeni opieką – a to bliskich, a to służb medycznych. Ray na pewno tak nie miał – na pewno matka nie miała dla niego wystarczająco dużo czasu, a o amerykańskiej służbie zdrowia nawet współcześnie trudno dobrze mówić. Mały chłopiec zdążył jeszcze widzieć coś, czego nikt, a zwłaszcza dziecko, widzieć nie powinno. Gdy miał pięć latek, na jego oczach utonął jego młodszy brat! Nie wiemy jak się to stało, a zawsze, gdy wspominał to wydarzenie, Ray za ten wypadek obwiniał samego siebie.
Dzisiaj trwa trudna dyskusja – edukacja specjalna czy włączająca. Jak wiadomo włączająca powinna być preferowana, a nawet jest, tyle że nie jest w Polsce, a także gdzie indziej wystarczająco dofinansowana, toteż mimo tego właściwego ideowo podejścia, szkoły specjalne są w wielu przypadkach, znaczy dla wielu niewidomych uczniów rozwiązaniem życiowo najlepszym. Jak jednak było tam, w Stanach, około 80 lat temu? Nie wiemy! W każdym razie Ray uczęszczał do szkoły specjalnej dla niewidomych Florida School for the Deaf and Blind w St. Augustine na Florydzie, gdzie nauczył się alfabetu Braille’a, a także komponowania muzyki i grania na różnych instrumentach. Zapewne nie wiecie, że umiał grać na przykład na klarnecie, ale wiecie, że grał na fortepianie. Trzeba przyznać, że grał sprawnie i bardzo charakterystycznie. Wystarczy kilka akordów, by wiedzieć, że to on. Już w tej szkole zaczął grać w zespołach, wykonując różne gatunki muzyczne, w tym coraz modniejszy jazz. I powtarza się sytuacja – nie widzieć, to przede wszystkim słuchać. Nie mamy informacji, jakoby Ray koncentrował się także na dotyku, chociaż w przypadku niewidomych najczęściej jest to nieuchronne. Dlaczego? Brak wzroku musi być czymś zrekompensowany. Gdyby nie rozwijać innych zmysłów i nimi się nie fascynować, życie bez obrazu musiałoby być bardzo nudne. Ray nie tylko skoncentrował się na słuchu, ale jak się okazało był w tej dziedzinie wybitnie uzdolniony.

Wyobraźcie sobie co musiał przeżyć, gdy będąc niewidomym stracił najbliższą osobę – matkę. Zmarła kiedy miał zaledwie 14 lat. Jej odejście było dla niego szokiem. Później powiedział, że śmierć jego brata i matki to dwie największe tragedie w jego życiu.

Zapewne również mało kto wie, że Ray doświadczył wtedy skrajnej biedy. Tak, tak, takie były czasy, albo taka była Ameryka. Co więcej, można mieć poważne wątpliwości czy jest już inaczej. W wieku 16 lat Ray przeprowadził się do Orlando i właśnie tam żył w skrajnym ubóstwie. Nie wyobrażamy sobie teraz co to znaczy nie mieć co jeść przez kilka dni z rzędu! Cóż – niewidomy chłopak, bez rodziców, w kraju, w którym w tamtych czasach każdy musiał zadbać o swoje sprawy sam.
Jako siedemnastolatek przeniósł się do Tampa, gdzie znalazł pracę jako pianista, a niedługo potem ruszył w drogę. Przejechał autobusem prawie cały kraj, by, tak jak Nat King Cole i Charles Brown, zacząć karierę pianisty w Seattle. Tam spotkał 15-letniego Quincy Jonesa, z którym przyjaźnił się przez całe życie. Tylko pozazdrościć – ja też bym chciał poznać takiego gościa! Może dzięki temu jednak zostałbym muzykiem? Doradziłby co należy i nauczył zdawać muzyczne egzaminy!

Czy Ray był dobrze zrehabilitowany? Trudno powiedzieć. Głównie dlatego, że samo określenie nie jest jednoznaczne. Skoro potrafił przejechać całe Stany, musiał to umieć oraz mieć wiele osobistej odwagi i uroku. W czasie takich eskapad zdarzają się przecież różne sytuacje. Ja też jeździłem po Polsce tu i tam, kiedy miałem około 20 lat, teraz jednak nie zdołano by mnie końmi wygonić, bym się na to zdecydował. Po prostu jest za trudno i zbyt niebezpiecznie.
Jak wiadomo, nie popieram takiego podejścia rehabilitacyjnego, w ramach którego człowiek niewidomy nie musi zasłaniać oczu. Od razu po utracie wzroku moja siostra zadbała o to, bym nosił ciemne okulary, ale nie było to naszym wynalazkiem. Pomyślano o tym wcześniej. Niewidzące oczy są dla innych dziwne, nawet wtedy, gdy nie są uszkodzone. Po prostu nie „pracują” jak należy. Rozmówca niewidomego stoi na przykład po jego lewej stronie, a jego oczy jakby nigdy nic patrzą na prawo. Często nie patrzą w żadnym kierunku, bo występuje oczopląs i oczy wiercą się we wszystkie strony świata. Co dopiero, gdy gałki są uszkodzone! Przecież to jeden z głównych obiektów służący komunikacji z innymi ludźmi. Nie wiadomo czy zrozumiał to sam Ray Charles, czy ktoś mu to podpowiedział. W każdym razie niedługo po wyruszeniu w świat jego znakiem firmowym stały się ciemne okulary, które zawsze nosił.

Jego kariera wystartowała wtedy na dobre. Jak miałoby być inaczej, gdy dzięki talentowi spotyka się i zawiera przyjaźń z takimi muzycznymi tuzami jak Quincy Jones! W kwietniu 1949 Ray nagrał utwór „Confession Blues”, który stał się jego pierwszym krajowym hitem, a po sukcesie kilku pierwszych singli przeprowadził się w 1950 do Los Angeles. Było jasne jakim talentem dysponuje i mimo sytuacji zdrowotnej pomagało mu wielu ludzi, byle tylko grał i śpiewał.

Po podpisaniu kontraktu ze Swing Time Records nagrał dwa hity już pod własnym nazwiskiem: „Baby, Let Me Hold Your Hand” i „Kiss Me Baby”. Kiedy Ray spotkał Ahmeta Ertegüna, podpisał kontrakt z wytwórnią płytową Atlantic Records, gdzie wykazał swoją nieprzeciętną wyobraźnię, połączył bowiem gospel – muzykę amerykańskich chrześcijan – z bluesem, głównie muzyką zabawy, żeby nie rzec zawadiackiego luzu. Rezultaty były tak kontrowersyjne, że jego wczesne przeboje w wielu rozgłośniach radiowych były zakazane. Mimo to po nawiązaniu tej współpracy, Ray miał na swoim koncie kolejne duże hity, które zdominowały amerykańskie listy przebojów. Przyszedł też czas na międzynarodowy sukces, który mu przyniósł w 1955 roku utwór „I Got a Woman”. W wieku zaledwie dwudziestu kilku lat Ray Charles został nazwany określeniem przeznaczonym wyłącznie dla ludzi najzdolniejszych – geniusz. Powszechnie znamy Raya Charlesa z jego rozlicznych przebojów. Są nimi dosyć proste piosenki, które jednak tak bardzo różnią się od innych, że wystarczą nawet zaledwie dwa akordy, by było jasne, że to ten mistrz. Miał także bardzo charakterystyczny głos, którego nie da się pomylić z kimkolwiek. Zawsze brzmiał jakby Ray był starszy niż był, a także jakby mocno seplenił. Mogło to się nie podobać, ale gdy został sławnym wokalistą, kto by rozważał jego wadę. Nawet nie jestem pewny, czy faktycznie ją miał. W każdym razie i owszem – ten głos i wyśpiewywane słowa brzmią specyficznie.

Ray nie ograniczał się do prostej „muzyczki”, przeciwnie – nagrywał także jazz. Stworzył na przykład instrumentalny album „The Great Ray Charles”. Współpracował z wybitnym jazzowym wibrafonistą Miltem Jacksonem, wydając płytę „Soul Brothers” w roku 1958 i „Soul Meeting” w roku 1961. Starał się wzbogacać brzmienie swoich nagrań. To nie tylko specyficzna gra na fortepianie i charakterystyczny głos, ale także wyjątkowy i bardzo odkrywczy jak na tamte czasy żeński chórek. Współpracował z grupą młodych dziewczyn z Filadelfii, tworzących zespół The Cookies.

W 1959 roku Charles zakończył współpracę z wytwórnią Atlantic i podpisał bardziej lukratywny kontrakt z ABC Paramount Records, gdzie nagrał najpopularniejsze swoje piosenki: „Georgia on My Mind”, „Hit the Road Jack” i „Unchain My Heart”. To on rozpopularyzował w Stanach, a następnie na całym świecie gospel, nowoczesny blues, a także country. Chyba wszyscy go znamy i podziwiamy – wszyscy to może pewna przesada. Chodzi o tych, którzy w ogóle chcą coś znać i wiedzieć.
Niewidomy Ray po przeżyciach nastolatka, śpiewający muzykę czarnoskórych Amerykanów, często chrześcijańską, nie był jednak facetem dobrze ułożonym i spokojnym. Być może potrzebował odreagowania – miałem ciężko, to mogę sobie to zrekompensować. W 1965, a więc w wieku 35 lat, Charles został aresztowany za posiadanie heroiny. Był od niej uzależniony przez niemal 20 lat. W roku 1966 na warunkowym, przedterminowym zwolnieniu spędził rok, a z nałogu wyleczył się w specjalistycznej klinice w Los Angeles.

Z różnymi kobietami miał aż dwanaścioro dzieci. Formalnie był żonaty dwukrotnie. Pierwszą żoną była Eileen Williams, ale ich małżeństwo nie trwało długo – zostało zawarte w roku 1951 i zakończyło się w już w 1952. Drugą żoną była Della Beatrice Howard Robinson, z którą miał trzech synów, a ich małżeństwo trwało znacznie dłużej, od roku 1955 do 1977, a więc 22 lata. Być może najważniejszą jego partnerką była jednak wieloletnia jego przyjaciółka, pozostająca z nim do śmierci, Norma Pinella.
Ray nie unikał ludzi, był bardzo otwarty – może, jak widać, czasem przesadnie. Nie unikał również telewizji, co na pewno świadczy o braku kompleksów. W czasem pogodził się z brakiem wzroku, bo przecież zrekompensował mu to muzyczny talent. W roku 1977 wystąpił w roli prowadzącego w popularnym programie telewizji NBC „Saturday Night Live”. Nie unikał filmu i kina. Wystąpił gościnnie w filmie „The Blues Brothers” i w kilku telewizyjnych serialach i programach rozrywkowych.
Czy pamiętacie wielki przebój z roku 1985 „We Are the World”? Uf, jakież to genialne! Kogóż nam tam brakuje! Ray był jednym z artystów, którzy nagrali tę charytatywną piosenkę. Był człowiekiem zaangażowanym społecznie i politycznie. W roku 2002 wystąpił podczas koncertu „Time for Life – A Tribute for Peace”, który odbył się w Rzymie, wewnątrz antycznego Koloseum i był pierwszym tego typu wydarzeniem w tym miejscu od roku 404. Występ zorganizowany został przez międzynarodową organizację Global Forum oraz fundację Listen Up Foundation, założoną przez Quincy Jonesa.
Ray Charles zmarł 10 czerwca 2004 w swoim domu w Beverly Hills w Kalifornii, na raka wątrobowokomórkowego. Miał 73 lata. Pogrzeb odbył się 18 czerwca w Los Angeles, z udziałem wielu wybitnych muzyków. Hołd oddali mu m.in. B.B. King, Glen Campbell, Stevie Wonder i Wynton Marsalis.

Ray Charles w dużym stopniu ukształtował odkryty przez niego samego nowoczesny rhythm and blues. Zmieszał gospel, country i jazz z akompaniamentem orkiestry i świetnych chórków. Został laureatem aż 17 Grammy i 53 nominacji do tej nagrody. Był wielokrotnie wyróżniany również w inny sposób. Frank Sinatra określił Charlesa mianem „jedynego prawdziwego geniusza w tym biznesie”, a magazyn „Rolling Stone” umieścił go na 10. miejscu listy 100 największych artystów wszech czasów. W roku 2004 wszedł na ekrany kin film biograficzny, opowiadający historię jego życia pt.: „Ray”, nagrodzony dwoma Oscarami.

Ostatni album Raya „Genius Loves Company” został wydany dwa miesiące po śmierci artysty. Składa się z piosenek nagranych przez Charlesa z różnymi wybitnymi artystami – królem bluesa B.B. Kingiem, jego idolem i przyjacielem Vanem Morrisonem, królem country Willie’em Nelsonem, Jamesem Taylorem, Gladys Knight, Michaelem McDonaldem, Natalie Cole, Eltonem Johnem, Bonnie Raitt, Dianą Krall, Norą Jones i Johnnym Mathisem. Płyta ta zdobyła osiem nagród Grammy! Może największą sławą cieszy się w Georgii, gdzie w roku 1979 jego wersja „Georgia on My Mind” została uznana za hymn tego stanu.

Takiego mamy bohatera – wybitnego, niewidomego człowieka, który dosłownie i w przenośni wygrał swoje sukcesy porównywalne do osiągnięć ludzi pełnosprawnych. Cieszę się, że i my, Polacy, mamy takich rodaków.

Accessibility Toolbar